Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 3

Impreza nad jeziorem... Nigdy na takiej nie byłam. Zawsze z Sydney i Monic chodziłyśmy na domówki u znajomych, więc impreza tego typu jest dla mnie nowością. Jezioro od cywilizacji oddziela las, przez który jedzie się jakieś 20 minut. Między samochodami stoją wielkie głośniki, z których leci tandetna muzyka, na środku polany jest rozpalone olbrzymie ognisko, wokół którego rozstawione zostały pieńki do siedzenia, na molo postawiono sześć beczek z piwem, a las pełni funkcję pokoi, do których chłopaki zaciągają dziewczyny, żeby się zabawić.
Jestem tu już jakieś dwie godziny i może dobrze bym się bawiła, gdybym miała z kim. Calum zaraz po zejściu z przyczepy pognał po piwo, a następnie do DJ'a, Ashton zabrał jakąś dziewczynę do ''pokoju''. Od Luka dowiedziałam się, że razem z chłopakami założył jakiś zespół, zamieniłam z nim jeszcze kilka zdań, po czym zniknął z blondynką w lesie, a Michael przyniósł mi piwo i rozpłynął się w powietrzu. Siedziałam na molo z kubkiem w ręku i cały czas czułam na sobie wzrok obleśnych gówniarzy, którzy nie potrafili zapanować nad tym co mają w spodniach. Patrzyłam na swoje odbicie w wodzie i przypomniało mi się jak Monic mówiła, że zawsze chciała pójść na imprezę z ogniskiem i siedzieć tak długo, aż wzejdzie słońce. Tak bardzo mi jej brakuje, ze względu na różnicę wieku traktowałam ją jak moją młodszą siostrę, której nigdy nie miałam. Tak bardzo tęsknię za moją siostrzyczką, za moją Sydney, za moim tatą, za moją szkołą, za moją drużyną koszykarską, za Chicago. Gdy tylko poczułam łzę spływającą po moim policzku, od razu ją starłam rękawem i odrzuciłam od siebie te myśli. Nie zwróciłabym nawet uwagi na wysokiego bruneta w bejsbolówce, który się właśnie do mnie dosiadł, gdyby nie to, że się odezwał.
- Witaj śliczna. Jestem Greg - odezwał się posyłając mi śnieżnobiały uśmiech
- Axl - rzuciłam niechętnie. Nie miałam ochoty na żadem flirt, z resztą według mnie on nie był jakoś nieziemsko przystojny, ale gdy tylko zobaczyłam jak patrzą na mnie dziewczyny wychylające się zza krzaków zorientowałam się w jakim byłam w błędzie. One chyba chciały wzrokiem wypalić mi dziurę w głowie.
- To jakieś zdrobnienie? - kontynuował rozmowę, na którą nie miałam najmniejszej ochoty, a on raczej nie zamierzał odpuszczać
- Nie. Po prostu Axl.
- Niespotykane imię. A może powiesz co tak piękna dziewczyna robi tutaj sama?
- Siedzi i piję. - burknęłam mając nadzieję, że w końcu sobie pójdzie
- A może chcesz zrobić coś bardziej interesującego? - zapytał obejmując mnie ramieniem i kiwając głową w stronę lasu
- Nie dzięki. - odpowiedziałam zrzucając jego rękę
- Nie drocz się ze mną. Wiem, że chcesz...
- Zapytaj inną dziewczynę, jestem pewna, że się zgodzi.
- Też jestem tego pewien, ale ty jesteś tu nowa, a ja lubię próbować nowych rzeczy. - po tych słowach zaczął nachylać się w moja stronę, na co od razu go odepchnęłam. A on tylko zaśmiał się pod nosem jakby to było jakaś zabawa i położył swoją rękę na moim kolanie jadąc powoli w górę.
- Zbieraj łapy! - warknęłam
- Nie żartuj... - prychnął po czym włożył swoje ręce pod mój sweter, a swój język wepchnął mi do gardła. Tym razem odepchnęłam go z dużo większą siłą przez co zsunął się z molo i wpadł do jeziora. Ja szybko wstałam i zaczęłam kierować się w stronę drogi, aby jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Dziwka! - krzyknął za mną, a ja posłałam mu podniesiony w górę środkowy palec
Gdy szybkim krokiem szłam drogą w lesie przed siebie, nie wiedząc jak mam wrócić do domu, ktoś złapał mnie za nadgarstek tak mocno, że musiałam cofnąć się o kilka kroków. Odwróciłam się i zauważyłam Ashtona.
- Co się stało? - zapytał puszczając mnie
- Nic - odpowiedziałam ruszając dalej przed siebie, niestety chłopak zagrodził mi drogę
- Gdzie idziesz?
- Do domu.
- Na piechotę? - zaśmiał się - O północy?
- Tak. - burknęłam
- Wiesz chociaż jak wrócić do domu?
- Jakoś znajdę drogę. - mówiłam przystępując z nogi na nogę
- Nie wątpię. Nie boisz się iść po ciemku przez las?
- A czego mam się bać?
- No nie wiem. Ktoś może na ciebie napaś lub zgwałcić i nikt ci nie pomoże, bo po tym lesie nikt nie chodzi.
- No właśnie. Nikt tędy nie chodzi.
- Przeważnie. Teraz ja tędy przechodziłem.
- I co? Zgwałcisz mnie?
- Gwałt jest wtedy, gdy druga osoba jest zmuszana do stosunku, a wątpię, żebyś się opierała. - wywróciłam oczami - Chodź. Odwiozę cię.
- A twoi znajomi?
- Odwiozę cię i wrócę. - wyjaśnił kierując się w stronę samochodu. Zgodziłam się z nim pojechać tylko dlatego, ponieważ wiedziałam, że nie pił żadnego alkoholu.

~~~~*~~~~

Jechaliśmy w ciszy, którą po chwili przerwał Ashton.
- Powiesz co się stało na imprezie? - spytał
- Już ci mówiłam. Nic. - odpowiedziałam zirytowana
- Wyciągałem Larssona z jeziora i jestem bardzo ciekawy dlaczego się tam znalazł.
- Nie potrafi trzymać przy sobie rąk.
- To wiem. Chcę znać szczegóły. - spojrzałam na niego jak na idiotę - Pewnie włożył ci łapy pod bluzkę.
- Skoro wiesz to po co pytasz?
- Zawsze to robi. Tylko, że jeszcze żadna laska mu nie odmówiła. - oznajmił 
- Nie rozumiem dlaczego...
- Co?! Widziałaś jego oczy i uśmiech? - mówił głosem nastolatki co mu bardzo dobrze wychodziło 
- Widziałam ładniejsze oczy i uśmiech.
- Mówisz o mnie?
- Dlaczego tak uważasz? - po części zgadł, miał naprawdę ładne oczy, a gdy się uśmiechał na jego policzkach pojawiały się słodkie dołeczki
- Nie wiem. Gdy o tym mówiłaś spojrzałaś na mnie...
- Nie ważne. Porozmawiajmy o czymś innym. - zaproponowałam 
Wyjechaliśmy z lasu, czyli zostało jeszcze jakieś 10 minut jazdy. Ashton patrzył przed siebie, ale zaraz jego wzrok przeniósł się na mnie.
- Skąd masz tą bliznę? - spytał wskazując palcem na okropną i wielką bliznę na lewym przedramieniu, z którą nie miałam dobrych wspomnień. Nie mógł zadać innego pytania?
- Fajna koszulka. - powiedziałam wskazując na bluzkę chłopaka ze zdjęciem Jimi'ego Hendrix'a - Kocham piosenkę ''Hey Joe'' , a jego...
- Sprytna zmiana tematu. Jeśli powiesz skąd ją masz to ja zdradzę ci moją tajemnicę.
- Okey. Rok temu jak byłam gdzieś na imprezie to jeden chłopak wziął jakieś prochy i zaczął rzucać talerzami, a później biegać z ich odłamkami. Pech chciał, że w tym samym czasie znaleźliśmy się na schodach. On się potknął, a gdy próbował się mnie złapać to wbił mi jeden odłamek w rękę. - skłamałam, ale on chyba kupił tą bajeczkę.
- To wszystko? Myślałem, że miałaś jakiś wypadek podczas ostrego sexu, czy coś w ten deseń.
- Jesteś niewyżyty. - stwierdziłam i zauważyłam, że stoimy pod domem moich dziadków. Podziękowałam i złapałam za klamkę, aby otworzyć drzwi samochodu.
- Czekaj, czekaj. Musisz zapłacić za podwózkę. - powiedział z wielkim uśmiechem na twarzy
- Nie mam przy sobie pieniędzy, Ash. Zapłacę ci jutr...
- Nie mówię o pieniądzach.
- To o czym? - spytałam z bardzo, bardzo dziwnymi myślami, gdy chłopak zobaczył wraz mojej twarzy wybuchnął śmiechem.
- Nie o tym o czym myślisz. - uspokoił mnie - Przyjaźnisz się z tą rudowłosą Alice, prawda? - kiwnęłam głową - Mój kumpel jest nią zainteresowany, ale jak każdy facet boi się odmowy, więc mogłabyś się upewnić, czy go to nie spotka?
- Który kumpel?
- Calum.
- Jestem pewna, że nie odmówi. - zapewniłam posyłając mu tajemniczy uśmiech
- Obyś miała rację, inaczej Hood nigdy więcej się do mnie nie odezwie.
- Jeszcze raz dziękuje za podwózkę - powiedziałam, po czym wysiadłam z samochodu, ale zaraz zawróciłam - A twoja tajemnica? - spytałam chłopaka
- Następnym razem Axl - puścił mi oczko i odjechał

 ~~~~*~~~~

Obudziłam się około 11:00, ubrałam się w jeansy oraz starą koszulkę z The Beatles i pokierowałam się do kuchni, w której znajdowała się babcia.
- O już wstałaś. - powiedziała, gdy tylko mnie zauważyła
- Gdzie idziesz? - zapytałam, gdy babcia była już przy drzwiach
- Jadę do pracy, wróciłam tylko po ciasto dla Cassandry.
- A tak macie własny sklep. Może szukacie pracowników? - spytałam z nadzieją w głosie. Nie miałam żadnych pieniędzy, więc potrzebowałam pracy. Nie chciałam brać od dziadków pieniędzy nic nie robiąc, wolałam na nie zapracować.
- Właściwie to przyda nam się pomoc. Sklep jest otwarty cały tydzień, a nas jest tylko dwie. Chodź pojedziesz ze mną i zapoznasz się z nowym miejscem pracy.
- Z chęcią. - powiedziałam i wsiadłam z babcią do samochodu.

 ~~~~*~~~~

Droga zajęła nam 10 minut. Zatrzymałyśmy się na ulicy, na której były tylko jakieś bary, sklepy, przychodnie i inne miejsca publiczne. Weszłyśmy do sklepu pod nazwą Rainbow jest to jedyny sklep z odzieżą w całym Lamar. Jest naprawdę ogromny i zawiera same markowe ubrania. Składa się z trzech części. W pierwszej są normalne ubrania, czyli spodnie, bluzki, kurtki itp., w drugiej - sukienki, garnitury, w trzeciej - bielizna, a na piętrze znajduje się magazyn.
Sklep jest otwarty pon.-pt. 9:00 - 21:00, w soboty 10:00 - 18:00, a w niedziele, czyli dzisiaj 10:00 - 14:00. Razem z babcią i Cassandrą uzgodniłyśmy, że będę pracować w poniedziałek, środę i czwartek 17:00 - 21:00 i całą niedzielę. Później poszłam do kawiarni naprzeciwko, w której pracuje Alice. Około 16:00 pojechałyśmy do mnie i oglądałyśmy jakiś film. Opowiedziałam jej jak było na imprezie, a ona tylko na mnie nawrzeszczała jak mogłam wepchnąć do jeziora najpopularniejszego chłopaka, bla, bla, bla... Uspokoiła się, gdy powiedziałam jej, że Ashton mnie odwiózł. Nie wspominałam nic o tym, że Calum chce się z nią umówić, ale gdy tylko poruszyłam jego temat przez dobrą godzinę musiałam słuchać o tym jaki jest wspaniały. I właśnie tak minął mi ostatni dzień wakacji. Wieczorem jeszcze gadałam przez skype z Sydney mówiąc jej, że jestem tutaj dopiero weekend, a czuje jakby minęło parę miesięcy. Rozmawiałyśmy o tym jak bardzo boję się jutrzejszego pójścia do nowej szkoły i o tym w co będziemy ubrane w pierwszy dzień kolejnego rozpoczęcia liceum.
Znów nie mogłam spać. Myślałam o tym jak to będzie pójść do szkoły bez Sydney i Monic u boku. Przynajmniej mam Alice, ale to nie to samo. Dziewczyny znałam od przedszkola, a ją od niespełna dwóch dni. Kolejny raz zasnęłam nad ranem wylewając łzy w poduszkę i zastanawiając się dlaczego moja przyjaciółka umarła tak młodo. Czy tata wciąż żył, gdy samochód stanął w płomieniach i dlaczego matka zachowała się jak wyprana z uczuć suka?

~~~~*~~~~

Wstałam o 7:00 założyłam porwane, czarne rurki i bluzkę z długim rękawem AC/DC, a włosy związałam w kucyk. Pół godziny później przyjechała po mnie Alice. W drodze do szkoły okazało się, że wszystkie lekcje mamy razem poza matematyką. Większość nauczycieli jest w porządku, ale przeraża mnie facet od angielskiego, ma strasznie niski głos i jest bardzo nerwowy, a gdy spojrzy na ciebie swoimi szarymi oczami na ciele pojawia się gęsia skórka. Pierwsze lekcje zleciały bardzo szybko i nim się obejrzałam byłam na luchu w szkolnej stołówce. Od dwóch miesięcy nie jadłam za dużo, więc wzięłam tylko jabłko.
- I jak ci się tu podoba? - zapytała rudowłosa, gdy siadałyśmy przy jednym ze stolików
- Jak narazie jest spoko, ale... - nie dokończyłam, bo dziewczyna zaczęła okładać mnie rękami cała podekscytowana
- Patrz, patrz Calum tu idzie - zapiszczała dziewczyna wskazując głową na chłopaka kierującego się w naszą stronę w towarzystwie Ashton'a i Luka.
- Cześć dziewczyny. - powiedzieli chórem, przysiadając się do nas.
- Cześć - przywitała się Alice z iskierkami w oczach i zdziwieniem wymalowanym na twarzy, ja tylko kiwnęłam głową w ich stronę.
- Ooo chyba mamy tu bliźniaki! - krzyknął blondyn na co wszyscy się zaśmiali, a ja nie miałam pojęcia o co mu chodzi, dopóki nie spojrzałam na ubrania Ash'a. Byliśmy ubrani identycznie. Nasze rozbawienie przerwała grupka dziewczyn.
- To ta wariatka, co wrzuciła mojego brata do jeziora - prychnęła wysoka, szczupła brunetka z prostymi włosami - Hejka Ashti. - powiedziała piskliwym głosem, pocałowała chłopaka w policzek i ruszyła dalej ze swoją ''watahą''
- Mówiłam ci, że tak będzie. - powiedziała cicho Alice
- Że niby jak? - spytałam zdezorientowana
- Teraz jesteś na celowniku Paige. - wytłumaczył Calum na co ja tylko wywróciłam oczami.
- Lepiej jej nie lekceważ. Ma chrapkę na Ashton'a, a to, że odwiózł cię w sobotę nieźle ją wkurzyło. - stwierdził blondyn
- Nie przesadzaj. - burknął ciemny blondyn. Spojrzałam na Alice, która nic nie mówiła, teraz wiem czemu, patrzyła się katem oka na Calum'a, który robił to samo. Oboje co chwile spuszczali wzrok, gdy przyłapywali się na patrzeniu na siebie. Wyglądało to komicznie.
- Mamy chyba teraz razem matematykę. - odezwał się Luke, gdy rozbrzmiał dzwonek - Zbieraj się, pójdziemy razem.
- Okey. - wstałam, pożegnałam się z Alice i poszłam z blondynem w stronę klasy. Gdy mu się dokładnie przyjrzałam mogłam stwierdzić, że jest bardzo przystojny. Wiedziałam komu napewno by się spodobał... Monic. Ona uwielbiała takich ''kobieciarzy'', a Luke definitywnie do nich należał. Znów naszły mnie myśli o ślicznej brunetce. Boże jak ja z nią tęsknie. Tak bardzo jej potrzebuję, tutaj, teraz. Przetarłam rękawem oczy, gdy poczułam, że robią się niebezpiecznie wilgotne.
- Wszystko w porządku? - spytał blondyn - Wiem, że matematyka jest straszna, ale da się przeżyć. - dokończył klepiąc mnie delikatnie po plecach
- Jest okey. - skłamałam posyłając mu niewyraźny uśmiech

~~~~*~~~~

''Tęsknota to chyba najdziwniejsze
uczucie na świecie. Z jednej strony
obumierasz, bo jest tak silna, że
nie możesz funkcjonować normalnie,
z drugiej strony to dzięki niej 
uświadamiasz sobie jak bardzo
ci kogoś brakuje.''

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witajcie!
Jak wam się podoba?
Jeszcze dzisiaj postaram się wrzucić czwarty rozdział.
Bardzo przepraszam za wszystkie błędy ;)
 


wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 2

Nie mogłam spać całą noc. Nie dlatego, że było niewygodnie, bo nie było. Nie mogłam spać, ponieważ cały czas myślałam o tym, że mieszkam z moimi dziadkami, których nie widziałam 9 lat, w mieście, w którym nikogo nie znam. Myślałam o Sydney, którą musiałam zostawić w Chicago, o Monic, zastanawiając się u kogo na imprezie, by teraz była. Miała 15 lat, ale spokojnie można było powiedzieć, że wyglądała na co najmniej 17. Myślałam o tacie, pragnąc się do niego przytulić, właśnie w tej chwili i o mamie zastanawiając się, gdzie teraz jest i co robi i czy czasem o mnie myśli. Nienawidziłam wspominać tamtego cholernego dnia. Z chęcią wymazałabym go sobie z pamięci.
Za oknem wschodziło już słońce, spojrzałam na godzinę w telefonie, która wskazywała 5:02. Leżałam na kanapie jeszcze chwilę, po czym wstałam i zaczęłam przyglądać się uważnie wnętrzu domu. Był urządzony w staroświeckim stylu. Gdy wchodziło się do środka, naprzeciwko drzwi były schody prowadzące na piętro, na którym jeszcze nie byłam, a nie pamiętam jak wygląda. Na parterze po lewej stronie od drzwi był duży salon. Ściany pokrywała wyblakła, żółta farba i jakieś brzydkie obrazy. Pod oknem stała kanapa w kratę na której spałam, a naprzeciwko niej była druga taka sama tylko okryta narzutą w kwiaty, między nimi stał niski, podłużny, drewniany stolik z własnoręcznie haftowanym, białym obrusem. Obok był kominek, który ozdabiały postawione na nim zdjęcia taty, dziadków, mamy i moje. W dalszej części stały dwa fotele również w kratę, a przed nimi przedpotopowy telewizor. Gdzieś w rogu stał jeszcze stary fotel na biegunach. Na ''końcu'' salonu były szklane drzwi prowadzące na ogródek za domem.
Pod schodami były jakieś drzwi, ale zostawiłam je w spokoju nie chcąc budzić reszty domowników. Po prawej stronie drzwi była kuchnia pomalowana na kolor błękitny. Przy ścianach był zlew, piekarnik, lodówka, kuchenka i inne szafki. Na środku kuchni stał drewniany stół (tak jak każdy mebel w tym domu) z sześcioma krzesłami. W pomieszczeniu były 3 wielkie okna, jedno z nich wychodziło na ulicę i ogródek przed domem, a dwa pozostałe na podjazd, na którym stały 2 samochody, jeden z nich był czerwony i był to pojazd, którym wczoraj przyjechałam i w którym wciąż były moje bagaże. Natomiast drugi był brązowy, niski, długi i definitywnie bardzo stary.
Spojrzałam na telefon, na którym widniała dokładnie 7:00. Wyszłam na ganek, usidłam na bujanej huśtawce, podciągnęłam kolana pod brodę i rozpuściłam włosy. O moje ciało opatulało przyjemne, ciepłe powietrze. Obserwowałam malutkie ptaszki, które przysiadły na drzewie i zaczęły swój koncert. Do moich uszu dobiegł dźwięk skrzypiących drzwi, co znaczyło, że ktoś je otworzył. Odwróciłam głowę i ujrzałam dziadka kierującego się w moją stronę z wielkim uśmiechem na ustach.
- Już myślałem, że nam uciekłaś - powiedział swoim zachrypiałym głosem
- Nawet gdybym chciała to nie mam dokąd uciekać. - stwierdziłam, a staruszek tylko westchnął
- Babcia szykuje w kuchni śniadanie, ale zakładam, że nie masz ochoty jeść, tylko czekasz, aż będziesz mogła zobaczyć swój nowy pokój. - Miał racje, nie byłam głodna, chciałam zanieść moje walizki do pomieszczenia, które miało być moim pokojem i zacząć je rozpakowywać. Uśmiechnęłam się, dając mu do zrozumienia, że ma racje. - A więc chodź, otworzę ci bagażnik.
Zerwałam się z huśtawki i szybkim krokiem podeszłam do samochodu. Tym razem to ja chwyciłam największe walizki. Gdy przekroczyłam próg domu zauważyłam pulchną kobietę z brązowymi włosami, sięgającym do ramion oraz kota leżącego na jednym z krzeseł, pamiętałam go. Nienawidziłam tego kocura i wątpię, żeby miało się to zmienić.Jakim cudem on w ogóle jeszcze żył. Kiedy wzrok babci przeniósł się na mnie, uniosła swoje ręce do góry, uśmiech rozświetlił jej twarz i całe pomieszczenie, a w oczach pojawiły się łzy, mam nadzieję, że były to łzy szczęścia.
- Ooch, moja kochana Axl - mówiła przesłodzonym głosem, tuląc mnie do siebie, a następnie biorąc w swoje dłonie moją twarz - Jak ty urosłaś, jaka śliczna panienka się z ciebie zrobiła. Napewno nie możesz się opędzić od chłopców. Jesteś taka podobna to naszego Jason'a, ale masz w sobie tyle uroku co twoja mama.
- Dziękuje - powiedziałam nieśmiało, chociaż ostatnie słowa mnie uraziły. Nie chcę być porównywana do matki, nie po tym co zrobiła.
- Lucy daj jej narazie spokój, niech się spokojnie rozpakuje - wtrącił się dziadek
- Och, no dobrze. Tylko się pośpiesz o 10:00 musimy być na polanie. - powiedziała w moją stronę
- Na jakiej polanie? - zapytałam zaciekawieniem
- Dziadek ci nie powiedział? - spojrzała z wyrzutem na staruszka, który opierał się o ścianę - Sara i Josh biorą dziś ślub i jesteśmy na niego zaproszeni...
- Tak jak całe miasteczko - dokończył siwowłosy, a babcia przewróciła oczami
- Mam dla ciebie sukienkę - powiedziała brunetka podając mi białą sukienkę
- Dziękuje, ale ja nie chodzę w sukienkach.
- Oj nie wiedziałam. Proszę załóż ją tylko dziś - mówiła ze smutkiem w oczach. Nie chciałam zrobić jej przykrości i wzięłam ubranie. Miałam tu mieszkać do czasu, aż wyjadę na studia, więc nie chciałam źle zaczynać naszego wspólnego życia.
Spojrzałam na dziadka, który zaczął mnie prowadzić do mojego nowego pokoju. Kierował się w stronę drzwi pod schodami. Otworzył je, a moim o czom ukazały się drewniane schody, gdy po nich zeszłam okazało się, że jest to piwnica przerobiona na pokój.
- To miejsce należało do twojego taty, a teraz należy do ciebie - oznajmił staruszek, a ja pokiwałam tylko głową - Rozpakuj się, a jak będziesz potrzebować pomocy to będę w kuchni. - kontynuował kierując się na górę.

~~~~*~~~~

Piwnica była ogromna, ale bardzo przytulna. Ten pokój napewno należał do taty, wszystko było w jego stylu. Ściany pomalowane na granatowo i ozdobione plakatami różnych zespołów rockowych. Nie było tu żadnych żyrandoli, tylko żarówki zwisające na kablach. Okna były wąskie pod samym sufitem. Pod schodami prowadzącymi na górę było wielkie, dwuosobowe łóżko z nałożoną świeżą, białą pościelą, na którym od razu położyłam swojego laptopa. Naprzeciwko niego stało pianino, gitara i perkusja, która została przywieziona z Chicago. Tata grał na niej tylko wtedy, gdy nie było mamy w domu. Nauczył mnie grać na pianinie, a na gitarze i perkusji uczyłam się sama. Tak jak on. Obok instrumentów były dwie deskorolki ( na których jeździć potrafiłam) i wielka, pusta szafa. Następnie czarne biurko z wyrytym imieniem taty. Nad biurkiem była długa półka z różnymi pucharami i medalami. W rogu stał jeszcze regał z książkami, a obok czarny fotel. Przy schodach leżał boombox i popsuty gramofon, a obok były pudła zawierające rzeczy moje i taty przywiezione z Chicago. Położone one były przy jakiś drzwiach, gdy je otworzyłam okazało się, że to łazienka.
Zaczęłam się rozpakowywać. Całą odzież i obuwie włożyłam do szafy, kremy zaniosłam do łazienki, zdjęcia ustawiłam na biurku, moje nagrody, które wyjęłam z jednego z pudeł postawiłam razem z pucharami taty. Walizki schowałam pod łóżko i podłączyłam telefon do ładowarki. Zaczęłam kierować się do łazienki w celu przygotowania się na ślub ludzi, których pewnie nigdy w życiu nie widziałam. Nie zajęło mi to długo. Wzięłam szybki prysznic. Założyłam sukienkę, która się sięgała mi do kolan, była to zwykła, luźna, letnia sukienka, nie była niewygodna, ale mimo to przeszkadzała mi. Ja nie miałam nawet jednej sukienki czy spódnicy. Nie zdziwiłam się, że ubranie pasuje, ponieważ tata wysyłał dziadkom co roku moje zdjęcia, ze wszystkimi moimi wymiarami. Nie miałam żadnych odświętnych butów, więc założyłam czarne trampki. Sukienka trzymała się tylko na biuście, więc ramiączka od stanika brzydko wystawały, żeby je ukryć założyłam starą jeansową kurtkę. Włosy związałam w luźnego warkocza i przełożyłam go na lewe ramię. Do całego stroju założyłam jeszcze medalion na długim łańcuszku, w którym były zdjęcia rodziców i mnie z Sydney i Monic. Wzięłam telefon do ręki zrobiłam sobie zdjęcie i wysłałam do Sydney zgodnie z obietnicą, pod obrazkiem napisałam: Nie jestem tutaj nawet dnia, a widzisz jak się zmieniłam?. Gdy wchodziłam po schodach na górę dostała odpowiedź na mojego SMS-a: Moje pytanie brzmi: Dlaczego nie ubierałaś się tak, gdy gdzieś wychodziłyśmy? ;*. Zaśmiałam się pod nosem, włożyłam telefon do kurtki i weszłam do kuchni. Zastałam tam ubraną w błękitny komplet babcię pakującą jakiś prezent i dziadka w czarnym garniturze, popijającego kawę.
- Ojeju, jeju, jeju. Zaraz znajdę ci jakiś żakiecik i buty! - krzyknęła kobieta, gdy tylko mnie zobaczyła
- To cud, że założyłam sukienkę, więc jeśli mam w niej zostać to tylko tak, jak teraz. - powiedziałam zdecydowanie z wymuszonym uśmiechem na ustach.
- Wyglądasz ślicznie, Axl. - stwierdził dziadek podchodząc do mnie i całując mnie delikatnie w głowę. Zdziwił mnie ten gest, ale zrobiło mi się miło.
- To prawda. Ale teraz chodźmy już do samochodu, bo zaraz się spóźnimy. - poganiała nas zmierzając w stronę drzwi, nasypując karmy do miseczki z podpisem BRUNO. - Mark, nie zapomnij kluczyków!
Szybko pobiegła do brązowego samochodu siadając z przodu, nie miałam wyboru i usiadłam z tyłu.
- Mark! Zamknąłeś dom?! - skrzeczała wychylając głowę z okna samochodu
- Tak. Lucy, uspokój się.


~~~~*~~~~

Z samochodu wysiedliśmy po 20 minutach. Wszystko przedłużyło się tylko dlatego, że całe miasteczko, w tym samym czasie jechało do tego samego miejsca, więc był mały problem z zaparkowaniem. W drodze dowiedziałam się, że Sara i Josh mają po 39 lat i są rodzicami sześcioletnich bliźniaków - Jasmin i Simon'a, a ten ślub jest tylko symboliczny, ponieważ pobrali się 10 lat temu, ale nie mieli wtedy pieniędzy na suknię ślubną, tort i inne, ślubne rzeczy. Szłam powoli z dziadkiem przyglądając się jak babcia wita się z każdym po kolei, dosłownie, każdym.
- Nie denerwuj się - uspokajał mnie dziadek, gdy zobaczył jak skubie sukienkę - Ci ludzie nie są tacy źli.
- Pewnie nie. Po prostu nie lubię być w miejscach gdzie nikogo nie znam.
- Rozumiem. Też za tym nie przepadam. 
- Axl, podejdź tu! - naszą rozmowę przerwał krzyk babci. Posłusznie ruszyłam w jej stronę i zatrzymałam się obok niej - To jest właśnie moja śliczna wnuczka. Axl, to moja przyjaciółka - Cassandra. - powiedziała wskazując dłonią na szczupłą, siwowłosą kobietę z okularami na nosie.
- Dzień dobry, miło mi. - powiedziałam podając jej rękę. 
- Mi również, wiele o tobie słyszałam.- mówiła z uśmiechem na ustach - A to moja córka, Mary i wnuczka, Alice. - dokończyła wskazując na nie. Obie miały rude włosy i bardzo przyjazny i szery uśmiech, były do siebie bardzo podobne. Najpierw przywitałam się z Mary. A później podeszłam do jej córki.
- Cześć, jestem Axl. - powiedziałam podając rękę młodszej dziewczynie, która jak się dowiedziałam byłam w moim wieku.
- A ja Alice - przedstawiła się, patrząc na mnie jakbym była czymś niezwykłym, niespotykanym.

~~~~*~~~~

Wszyscy pokierowaliśmy się do miejsca, gdzie było poustawiane masę krzeseł przed podestem, na którym stali jak przypuszczam Państwo Młodzi.
- Serdecznie Was wszystkich witamy... - zaczął Pan Młody, którego po tych słowach przestałam słuchać i odpłynęłam myślami gdzie indziej. 
Przyglądałam się kilku osobom, ale mój wzrok utkwił na dwóch chłopakach, którzy siedzieli przede mną. Jeden z nich miał fioletowe włosy, co wywołało uśmiech na mojej twarzy, a drugi chyba był azjatą. Moje obserwacje przerwały słowa Panny Młodej: Więc teraz zapraszamy na poczęstunek i tańce.Wszyscy przeszli do miejsca, które ogrodzone było niskim płotkiem. Było tam chyba z 50 stołów, a na środku był ogromny parkiet przeznaczony zapewne do tańca. Na małej scenie obok był jakiś zespół grający muzykę country. 
Siedziałam przy stole z dziadkami, Cassandrą, Mary i Alice. Ale po niespełna 10 minutach przy stole byłam tylko ja i Alice. 
- Więc będziemy chodzić do jednej szkoły - przerwałam niezręczną ciszę - Może mnie oprowadzisz i trochę opowiesz o tym miasteczku?
- J-j-ja... - zaczęła się jąkać z głową spuszczona w dół, tak jakby nie była warta na mnie spojrzeć - Ja nie jestem zbyt lubiana, lepiej będzie jak zrobi to ktoś inny.- dokończyła i wstała od stołu.
- Zaczekaj - zerwałam się z krzesła i szybko do niej podeszłam - A co ma do tego czy jesteś lubiana czy nie? - spojrzała na mnie tak jakbym powiedziała najgłupsza rzecz na świecie.
- Jak zobaczą cię ze mną to też nie będziesz lubiana.
- I co z tego.
- Ja jestem kujonką i nie mam żadnych przyjaciół...
- Nie znam tu nikogo poza tobą - przerwałam jej - Więc może ja mogłabym być twoją przyjaciółką? - spytałam nieśmiało. Poczułam się jakbym znów była w przedszkolu i zdobywała nowe koleżanki. W oczach rudowłosej pojawiły się iskierki szczęścia i nim się obejrzałam byłam w jej uścisku, z którego za żadne skarby nie mogłam się wydostać.
- Nie wiesz jak się cieszę nigdy nie miałam żadnej przyjaciółki. Wszyscy ze szkoły uważają mnie za dziwaczkę - mówiła już znacznie śmielej - Nigdy nie nosze tak ładnych sukienek jak dzisiaj.
- Uwierz mi, ja też. A poza byciem przyjaciółką mogłabyś też być przewodnikiem?
- Jasne. Ostatnio dostałam samochód, więc mogę przyjechać po ciebie w poniedziałek i razem pojedziemy do szkoły.
- Byłoby świetnie. Wróćmy do stolika to opowiesz mi trochę o Lamar. 
- Pójdę tylko po coś do picia. - kiwnęłam głową, zbyt szybko się odwracając i wpadając na kogoś z ogromną siłą
- O mój boże, bardzo przepraszam. - wpadłam na wysokiego mężczyznę w średnim wieku, który pod wpływem uderzenia wylał drinka na swojego towarzysza.
- Nic się nie stało - powiedzieli obaj niemal równocześnie, a ja poczułam że robię się cała czerwona, gdy już miałam odchodzić poczułam rękę na swoim ramieniu.
- Czekaj, Jesteś wnuczką państwa Mann? Axl, tak? - to było raczej stwierdzenie niż pytanie
- Ymm... tak. A pan to...? - spytałam zdezorientowana
- Jestem Nick - przedstawił się mężczyzna, który przeze mnie został oblany alkoholem - przyjaźniłem się z twoim tatą, graliśmy razem w zespole - dokończył wskazując na swojego kolegę
- A tak, opowiadał mi o was kiedyś. Ty musisz być Ezra - powiedziałam wskazując na ciemnego blondyna
- Zgadza się. Bardzo nam przykro z powodu tego co się stało.
- Jason był wspaniały pod każdym względem - wtrącił się Nick
- To prawda - zgodziłam się z nimi. 
- Hej, tato! - wysoki chłopak z czarną bandanką na włosach podszedł to Ezry, tym samym przerywając nam rozmowę - Dzisiaj jest ta impreza nad jeziorem, więc biorę samochód przyczepą, okey?
- Niech będzie, ale tym razem sprzątnij rzygowiny swoich przyjaciół i nie mów o imprezach gdzie będzie alkohol dla nieletnich w pobliżu szeryfa - powiedział kiwając na Nick'a, na co on się tylko zaśmiał - Zachowaj się jak dobrze wychowany nastolatek i przywitaj się - dodał wskazując na mnie i delikatnie uderzając chłopaka w tył głowy.
- Już, już. Jestem Ashton - podał mi rękę i pokazał szereg białych zębów
- Axl - szatyn się zaśmiał, a ja posłałam mu pytające spojrzenie
- Jak Axl Rose, co?
- Właściwie to tak. - powiedziałam, a on spojrzał na mnie z zaciekawieniem
- Kiedyś obiecaliśmy sobie z Ezrą i tatą Axl, że jak będziemy mieć dzieci niezależnie jakiej płci to damy im imię po jakiejś legendzie rocka - wyjaśnił mu Nick - i tylko Jason się z tego wywiązał. Ja nie mam dzieci, a moja siostra nie pozwoliła Ezrze wybrać imienia, więc on się grzecznie posłuchał - dodał ze śmiechem
- Więc jak się miałem nazywać? - spytał Ashton
- Kurt.

~~~~*~~~~

Siedziałam przy stole z Alice, ona opowiedziała mi trochę o Lamar, a ja jej o życiu w Chicago i dokładnie dlaczego tu przyjechałam.
- Przykro mi. Obiecuję, że nikomu nie powiem jeśli nie chcesz.
- Dzięki - powiedziałam posyłając jej uśmiech
- A czy w Chica... - nie dokończyła, ponieważ przerwała jej grupka chłopaków podchodząca do naszego stolika przy którym razem z nami siedział tylko mój dziadek
- Dzień dobry Panie Mann - powiedzieli chórem, na co staruszek tylko kiwnął głową.
- Hej, Axl to jest Michael, Calum i Luke - mówił wskazując na chłopaka z fioletowymi włosami, azjatę i blondyna z kolczykiem w wardze - Chcesz jechać wieczorem z nami i jeszcze kilkoma osobami na imprezę nad jeziorem? To ostatnia impreza wakacyjna. - wyjaśnił
- Emm... - spojrzałam na Alice 
- Ja i tak bym nie mogła. Mój brat przyjeżdża, więc mama robi rodzinną kolację powitalną, jak zawsze. Ale jedź, będzie fajnie. - nalegała szeptem rudowłosa, a mój wzrok przeniósł się na dziadka.
- Powinnaś iść, może Lamar wcale nie okaże się takie nudne jak sądzisz. - powiedział siwowłosy posyłając mi uśmiech
- Pan Mann nie ma nic przeciwko, więc przyjadę po ciebie o 20:00. - oznajmił Ashton
- W porządku.
- A więc do zobaczenia Rose. - powiedział chłopak i odszedł ze znajomymi, a ja gdy usłyszałam słowo Rose od razu się uśmiechnęłam. Przypomniało mi się jak tata zaczął tak do mnie mówić, gdy mama nie mogła już znieść imienia Axl.
- Rose? - zapytała Alice
- To nazwisko wokalisty po którym Axl ma imię. - wyjaśnił jej mój dziadek
- Aha. Powinnaś się cieszyć jeden z najfajniejszych chłopaków w całym Lamar zabiera cię na jedną z najfajniejszych imprez w Lamar! - krzyczała cała podekscytowana
- Podoba ci się? - zapytałam prosto z mostu
- Ashton nie.
- A kto?
- Calum... - powiedziała z wypiekami na policzkach
- Ten azjata? - zapytałam po czym usłyszałam stłumiony śmiech dziadka
- On nie jest azjatą! - krzyknęła oburzona Alice

~~~~*~~~~

Do domu wróciliśmy około 17:00, od razu pobiegłam do piwnicy, znaczy mojego pokoju. Zdjęłam sukienkę i założyłam czarne rurki, oraz czarną podkoszulkę, a na to szaro-czarny, rozciągnięty sweter, zakładany przez głowę. Usiadłam na fotelu, nogi oparłam o ścianę, puściłam głośno Metallice i zaczęłam czytać jakąś książkę.
Po jakiś czasie zobaczyłam, że pod moimi nogami leży ten okropny sierściuch, nazywany Bruno. Nagle usłyszałam, właściwie to przestałam słyszeć muzykę, co mnie strasznie zirytowało. Odłożyłam książkę na bok i odwróciłam się w stronę schodów, gdzie stał boombox.
- Dlaczego wyłą... - moim oczom ukazała się babcia, a za nią Ashton, Calum, Luke i Michael - Oo już 20:00?
- Nie, masz jeszcze pół godziny, ale tata powiedział mi, że przywiozłaś legendarną perkusje swojego taty - poinformował mnie chłopak tym razem w granatowej bandance. A co do perkusji to parę tam przygód podobno przeżyła, ale za każdym razem słyszałem inne bzdury, więc nie wiem jaka ona legendarna - Więc pomyśleliśmy, że moglibyśmy przyjść wcześniej i ją zobaczyć. Jeśli nie masz nic przeciwko. - kontunował
- Skoro już tu jesteście - warknęłam, wciąż zła, że ktoś wyłączył mi muzykę.
- Bądź miła, Axl, - upomniała mnie babci, a gdy wychodziła ze złością podniosła sukienkę, którą rzuciłam niechlujnie na schody
Odwróciłam się w stronę chłopaków, którzy stali i patrzyli na perkusję jak na jakieś dzieło sztuki.
- Będziecie tak stać? - spytałam, a ich wzrok przeniósł się na mnie. Podeszłam do perkusji i uderzyłam pałeczką w talerz - Możecie ją dotknąć. - zachichotałam patrząc na ich miny i wystawiłam rękę z pałeczkami w ich stronę. Ashton je wziął i usiadł za perkusją.
- Mogę zagrać? - spytał Luke, na co ja pokiwałam głową. 
Michael i Calum rzucili się na MOJE łóżko, a ja oparłam się o szafę. Gdy mieli już zacząć swój koncert odezwał się Ash.
- Nie powinnaś zacząć się już szykować?
- Ale ja jestem gotowa.
- Zrozum Irwin, że nie każda dziewczyna pindrzy się godzinami przed spotkaniem z tobą - odezwał się Calum, a reszta chłopaków poza Ashtonem zaczęła się śmiać. On tylko na mnie patrzył. Usłyszałam stłumiony dźwięk dzwonka mojego telefonu. 
- To jakiś Jimmy - powiedział Michael z telefonem w swojej ręce. Jimmy to mój były chłopak, który pobiegł w ramiona innej dziewczyny kiedy ja przeżywałam żałobę, a teraz męczył mnie telefonami.
- NIE ODBIERAJ! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam że zamierza odebrać, niestety było za późno. Złapałam się za głowę i podbiegłam do chłopaka zabierając mu telefon. 
- Mówiłam ci, żebyś nie dzwonił - zaczęłam spokojnie
- Axl, przepraszam, proszę cię wybacz mi. 
- Nie dzwoń do mnie.
- Proszę spotkajmy się w parku, tam gdzie zawsze.
- Nie ma mnie w Chicago i długo nie będzie.
- Jak to?! 
- Normalnie.
- Znalazłaś sobie nowego chłopaka, co? No tak taka dziwka jak ty nie wytrzymałaby długo bez dawania dupy na prawo i lewo!
- Pieprz się!
- Przepraszam, nie chciałem, kocha... - rozłączyłam się
Cała czwórka patrzyła na mnie tak jakby mieli nadzieję, że zaraz im wszystko wyjaśnie. Źle myśleli.
- No grajcie - powiedziałam jak gdyby nigdy nic z uśmiechem przyklejonym na usta, na który nie nabrał się tylko i wyłącznie Ashton, przyglądał mi się jeszcze chwilę i zaczął grać. O dziwo obaj grali bardzo dobrze.

~~~~*~~~~

ASHTON

Kierowaliśmy się do samochodu, który stał pod domem Axl. Chłopaki od razu wskoczyli na przyczepę i zaczęli dzwonić do ludzi, który mieli się z nami zabrać.
- Mogę jechać z tobą, z przodu? - zapytała nie śmiało dziewczyna
- Jasne. - powiedziałem i otworzyłem przed nią drzwi do samochodu jak prawdziwy dżentelmen, na co odpowiedziała mi ślicznym uśmiechem.
Zabraliśmy po drodze około 10 osób, które również od razu wskoczyły na przyczepę. Zauważyłem, że Rose cały czas zerka na telefon, jakby czekała, aż ktoś zadzwoni, ale kiedy dzwonił od razu go rozłączała. Po chwili się zorientowałem czemu, cały czas dzwonił Jimmy*.
- Kto to Jimmy? - zapytałem po dość długiej ciszy, żeby zacząć jakąś rozmowę. W końcu czekało nas jeszcze 30 minut jazdy nad jezioro.
- Dupek - powiedziała bez ogródek, co nie wiem czemu, ale bardzo mnie rozśmieszyło
- Dupek, który nie chce ci dać spokoju?
- Dokładnie. Przez niego przyjaciółka się do mnie nie dodzwoni.
- Znajdziesz jakąś płytę? -spytałem wskazując palcem na schowek. Położyła telefon na kolanach, a gdy zaraz znów zaczął dzwonić Jimmy, szybko go chwyciłem i odebrałem.
- Czego chcesz od mojej dziewczyny? - Axl spojrzała na mnie pytając bezgłośnie: Co ty robisz?
- Co?! Kim jesteś?!
- Jestem Ashton, chłopak Axl, odpieprz się od niej - brunetka wciąż mi się uważnie  przyglądała, a chłopak tylko wydzierał się do słuchawki grożąc mi, że mnie zabije i inne takie - Odpierdol się, albo przyjadę do Chicago i wsadzę ci ten telefon w dupę jak nie przestaniesz do niej wydzwaniać. - powiedziałem to najspokojniejszym głosem jakim potrafiłem, a chłopak momentalnie się rozłączył.
- Haha, dzięki.
- Już raczej nie zadzwoni. - upewniłem ją, zaraz znów rozległ się dźwięk telefonu, lecz tym razem, gdy Rose zerknęła na ekran jej twarz się rozpromieniła.
- Hej Sydney, nie masz pojęcia jak za tobą tęsknię. - mówiła do telefonu, a ja tylko nasłuchiwałem | Jadę nad jakieś jezioro.| Z synem przyjaciela taty i jego znajomymi.| Ashton. - odwróciłem się w jej stronę jak usłyszałem swoje imię, Axl patrzyła na mnie | Tak, Ashton - po tych słowach usłyszałem stłumiony śmiech, to był jej śmiech, co ją tak śmieszy? | Raczej nie, zadzwonię później, chyba tracę zasięg. - odłożyła telefon z powrotem na kolana.
- Mogę wiedzieć co cię tak rozśmieszyło? - spytałem
- Moja przyjaciółka stwierdziła, że podobno każdy Ashton świetnie całuje i powinnam to jak najszybciej się o tym sama przekonać. - znów usłyszałem jej chichot
- Laski nigdy się nie skarżą - kąciki jej ust znów się podniosły się do góry
- Napewno.
- Nie wierzysz mi? - zapytałem dźgając ją delikatnie palcem w brzuch, zaśmiała się, podkulając nogi, łapiąc moją rękę swoją i delikatnie kładąc ją na kierownicy.
- Tego nie powiedziałam - stwierdziła, gdy opanowała śmiech - Patrz na drogę. - upomniała mnie, włączając płytę The Animals
- Dobry wybór.
- Też tak sądzę. 

~~~~*~~~~

''Wszystko się zmienia, to nie znaczy, że na
lepsze. Trzeba sprawić, by było lepiej.
Nie można tylko gadać i mieć nadzieję,
że samo się poprawi.''

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 
*Jimmy
Witajcie!
To już drugi rozdział, co o nim sądzicie?

Rozdział 1

Minął miesiąc od śmierci Monic...
Minął miesiąc od ucieczki mojej mamy ze swoim kochankiem...
Minął miesiąc od śmierci taty...
Od miesiąca mieszkam u Sydney. Jej mama zgodziła się przyjąć mnie pod swój dach, właściwie to sama to zaproponowała. Tata Sydney zostawił je 3 lata temu, więc nie miałaby nic przeciwko, abym została z nimi na zawsze.
Śpię w jednym pokoju z Sydney, więc od wypadku Monic, co noc słyszę jak płacze do poduszki, nie mam do nie pretensji, bo sama nie jestem lepsza. Tak bardzo tęsknie za przyujaciółką, za tatą i czasem nawet za mamą. Płacze cały czas, kiedy mam tylko pewność, że nie ma nikogo w pobliżu. Nie chce, aby ktokolwiek widział jak wylewam łzy, a później mnie pocieszał i kłamał, że wszystko się ułoży i będzie dobrze, bo po usłyszeniu tych słów, wiem że rozkleiłabym się jeszcze bardziej. Jedyne czego mama nauczyła mnie w życiu poza chodzeniem, mówieniem i jedzeniem jak cywilizowany człowiek to to, że nie można nikomu pokazywać swojego cierpienia, swojej słabości, nawet najbliższym. Mówiła że należy zacisnąć pięści i wyrzucić to z siebie dopiero wtedy, gdy nikt nie będzie patrzył.
Ostatni raz rozmawiałam z mamą tamtego, cholernego dnia, w tamtym, cholernym szpitalu. Nie odbierała moich telefonów i nie dawała znaku życia. W naszym domu nie było żadnych jej rzeczy i żadnych pieniędzy. Pieniędzy, które ja zarobiłam, które leżały w pudełku nad moim łóżkiem oraz pieniędzy, które były przeznaczone na czarną godzinę. Zabrała wszystko co należało do niej i wszytko co miało jakąkolwiek wartość materialną.
Pogrzeb Monic odbył się 2 dni po jej śmierci, byłam na nim obecna, mimo że miałam pewne obawy. Bałam się że jej Pani Hale będzie miała mi za złe, to co zrobiła moja matka. Gdy po całej uroczystości stałam sama nad nagrobkiem mojej przyjaciółki, jej mama podeszła do mnie i zaczęła płakać obejmując mnie. Czułam się nieswojo przytulając kobietę, której moja mama zabrała męża. Tamtego dnia długo rozmawiałyśmy i dowiedziałam się, że przeprowadza się do małego mieszkania na obrzeżach Chicago i chcę zacząć nowe życie, zostawiając stare za sobą, nie zapominając o Monic.
Tydzień później był pogrzeb taty, na którym nie byłam z dwóch powodów. Pierwszym z nich było to, że odbywał się w jego rodzinnym mieście - Lamar, w stanie Oklahoma, a drugim powodem było to, że Lamar był 15 godzin jazdy od Chicago, a ja zwyczajnie nie miałam siły na tak długą podróż. Swoją drogą za 2 tygodnie oficjalnie będę mieszkanką tego małego miasteczka. Jeden z moich rodziców zmarł, a drugi mnie zwyczajnie porzucił, więc teraz moimi prawnymi opiekunami są moi dziadkowie, którzy są teraz również moją najbliższą rodziną. Ostatni raz byłam w Oklahomie 9 lat temu, gdy dziadkowie obchodzili perłowe gody*. Kiedy byłam mała pamiętam, że tata często mnie tam zabierał, ale nie podobało się to mamie, więc tamta wizyta była ostatnią.
Wszystkie rzeczy taty i moje (poza moimi ubraniami) są już zawiezione, a po mnie za 14 dni przyjedzie dziadek, którego wątpię, żebym rozpoznała na ulicy.


~~~~*~~~~

Obudziłam się rano i uświadomiłam sobie: to jest TEN dzień, dzień, w którym opuszczam Chicago ze świadomością, że prędko tutaj nie wrócę. O 12:00 miał przyjechać po mnie dziadek, czyli miałam 3 godziny na skończenie pakowania ubrań do walizek oraz pożegnanie się z Sydney i jej mamą.
Wczoraj byłam w naszym starym domu, w którym zostały tylko meble, nie było w nim nic, co by mogło wskazywać na to, że ktoś tu mieszka lub że zawitał tu ktoś przez ostatnie tygodnie. Znowu zaczęłam się zastanawiać, czy moja mama naprawdę wyjechała bez zamiaru powrotu i czy kiedykolwiek odbierze jeden z moich telefonów, czy może po prostu wymazała mnie już dawno ze swojego życia? Szybko odrzuciłam od siebie te myśli, gdy tylko poczułam, że zbiera mi się na łzy. Uśmiechnełam się ze wszystkich sił i zaczełam lekko szturchać blondynkę leżącą obok mnie, w celu jej obudzenia.
- Sydney, wstawaj... - mówiłam cicho nad jej głową
- Mhm... zaraz... - wymamrotała i odwróciła się twarzą do mnie, a ja zobaczyłam jej opuchnięte, brązowe oczy, znowu płakała.
- Zostały nam tylko 3 godziny.
- Axl, nie chce, żebyś wyjeżdżała, nie teraz, gdy to wszystko się stało.
- Wiem, ja też nie chce - powiedziałam z lekkim smutkiem w głosie
- To miały być wakacje naszej trójki. Miałyśmy leżeć całymi dniami plackiem na plaży i obserwować chłopaków, a wieczorami chodzić na imprezy do znajomych i bawić się do białego rana.
Uśmiechnęłam się niemrawo.
- Mam pomysł - powiedziała blondynka z entuzjazmem, którego nie widziałam u niej od dawna
- No jaki?
- Pamiętasz jak byłyśmy małe i nie chciałyśmy wracać do domu, więc chowałyśmy się przed rodzicami, żeby nie mogli nas znaleźć?
- Tak, pamiętam - od razu się uśmiechnęłam na wspomnienie tamtych czasów, ile bym dała, żeby znów być tą małą, beztroską dziewczynką - Ale co związku z tym?
- Chodź, schowaj się w mojej szafie. Jak przyjedzie twój dziadek nie będzie mógł cię znaleźć i nie wywiezie cię do jakiegoś zapyziałego Lamar - powiedziała i szybko wybiegła z łóżka w stronę swojej wielkiej, pojemnej szafy. Spojrzałam na nią jak na wariatkę i od razu obie zaniosłyśmy się śmiechem, którego tak bardzo mi brakowało.
Moje ostatnie godziny w Chicago należały tylko do Sydney. Z resztą znajomych (a było ich trochę) pożegnałam się w tamtym tygodniu. Miałam całkiem dobre oceny, byłam kapitanem szkolnej drużyny koszykówki dziewczyn i odnosiłam dość spore sukcesy, Monic była przewodniczącą w samorządzie szkolnym, a Sydney główną cheerleaderką. Byłam tą popularną dziewczyną, która przyjaźni się z innymi popularnymi ludźmi.
- Skoro już wstałyście to zapraszam na dół, na śniadanie! - dobiegł nas głos Pani Brown
- Już idziemy.
Zeszłyśmy w pidżamach po krętych schodach do nowocześnie urządzonej kuchni, skąd można było wyczuć słodki zapach naleśników.
- Mmm, ślicznie pachnie - zachwycała się blondynka
- To ostatnie śniadanie Axl u nas, więc niech będzie również najlepsze. - powiedziała szczupła szatynka, z burzą loków na głowie, odwracając się w naszą stronę
- Dziękuje, Ashley.
Szybko z Sydney skończyłyśmy jeść i przeszłyśmy do salonu, siadając na kanapie. Oglądałyśmy jakiś nudny film, zajadałyśmy się chipsami i rozmawiałyśmy na jakieś błahe tematy, tak jak kiedyś.

~~~~*~~~~

- O boże, już 11:00! - krzyknęłam, gdy tylko spojrzałam na zegarek
- Już? - zapytała zaskoczona blondynka - Pomogę ci się spakować - dokończyła ze smutkiem w głosie, gdy zobaczyła, że kieruję się na górę.
Uwinełyśy się w niecałe 30 minut. Nie miałam dużo ubrań, nie byłem typem dziewczyny, która nosi same modne ciuchy. Skarpetki, majtki i staniki zmieściłam do torby sportowej, którą zawsze zabierałam na treningi. Do torby Nike spakowałam wszystkie kosmetyki, nie malowałam się, więc były to tylko jakieś kremy i perfumy. Do średniej walizki spakowałam wszystkie buty, czyli same trampki i dwie pary butów zimowych. Zostały mi 2 wielkie walizki, w których pomieściłam całą swoją odzież: parę par starych dżinsów, kilka par szortów, jakieś dresy, kilka czarnych i białych podkoszulek, porościągane swetry, za duże bluzy, trzy kurtki, czarną, skórzaną, starą, jeansową oraz długą, zimową i jakieś T-shirt'y z nazwami zespołów rockowych, większość z nich należała do mojego taty, ale podarował mi je z wielkim bólem w prezencie na 16 urodziny.
Poszłam do łazienki, gdzie zdjęłam pidżamę, którą zapożyczyłam od Sydney i wzięłam szybki prysznic. Założyłam porwane dżinsy, koszulkę na grubych ramiączkach z dużymi rozcięciami pod pachami, z nadrukiem logo Pink Floyd i stare, czarne trampki. Do podręcznej torby spakowałam książkę Oskara Wilde'a ''Portret Doriana Grey'a'', słuchawki i jakąś bluzę. Włosy związałam w luźny kok. Gdy wyszłam z łazienki była 11:55.
- Jestem gotowa na piętnastogodzinną podróż! - krzyknęłam do Sydney, ze sztuczną radością
- Właśnie widzę... 
Dalszą rozmowę przerwał nam dzwonek do drzwi. Poczułam ucisk w żołądku. Nie ze strachu przed długą jazdą z mężczyzną, którego ostatni raz widziałam 9 lat temu i do którego mam mówić dziadku. Bałam się kolejnego rozstania. Nie chciałam żegnać się z moją przyjaciółką i jej mamą, z którą byłam bliżej niż z własną. Bałam się być sama w mieście, w którym nie znałam nikogo, nie miałam z kim porozmawiać czy po prostu posiedzieć i patrzeć przed siebie.
Chwyciłam torbę podręczną i dwie walizki, a Sydney wzięła resztę. Schodziłyśmy całe obładowane po tych KRĘTYCH schodach i pierwszy raz w życiu chciałam, aby były zwykłe, proste, normalne. Cały czas się potykałyśmy, a później zaraz śmiałyśmy... ostatni raz.
W drzwiach ujrzałam mężczyznę w podeszłym wieku, z siwymi włosami i dobrze widocznym pieprzykiem na policzku, pod prawym okiem. Tak, ten pieprzyk pamiętam. Gdy staruszek mnie zobaczył na jego czole i policzkach pojawiły się zmarszczki, co znaczyło, że się uśmiecha.
- Dzień dobry... dziadku - powiedziałam i posłałam mu niemrawy uśmiech
- Dzień dobry Axl - odpowiedział, a jego uśmiech zrobił się jeszcze większy. I co ja mam teraz powiedzieć? A może powinnam go przytulić?
- Może wejdzie pan na kawę? - wtrąciła się Ashley, przerywając niezręczną dla wszystkich ciszę, za co byłam jej bardzo wdzięczna.
- Z chęcią, bym został, ale niestety muszę odmówić - powiedział staruszek zachrypiałym głosem - Przed nami długo droga, więc lepiej jak wyruszymy od razu. - dokończył kierując się w stronę walizek.
- Ja je wezmę - szybko wtrąciłam, gdy zauważyłam, że bierze się za największe i jednocześnie najcięższe walizki.
- Nie jestem, aż tak stary - odpowiedział rozbawiony. Wzięłam resztę bagaży i ruszyłam za nim do samochodu. Był to jakiś stary wóz z pojemnym bagażnikiem, nie wiem dokładnie jaki, nie znam się na tym za dobrze. Władowałam walizki i podeszłam do dziadka, który już wsiadał za kierownicę.
- Pójdę się jeszcze pożegnać - oznajmiłam, a w odpowiedzi dostałam kiwnięcie głową.
Podeszłam do drzwi, w których stała Sydney razem z mamą. Najpierw przytuliłam Ashley mówiąc tylko: Będę tęsknić... Bardzo. Usłyszałam stłumiony śmiech i odpowiedź: Wiem Axl, ja jeszcze bardziej. Uśmiechnęłam się pod nosem i szybko od niej odsunęłam, bo wiedziałam, że zaraz się rozpłaczę. Skierowałam się w stronę przyjaciółki i przytuliłam tak mocno, że mogłabym połamać jej wszystkie żebra.
- Proszę, nie jedź - powiedziała błagalnym głosem
- Dobrze wiesz, że nie chcę.
- Wiem... 
- Ej nie płacz mi tu.
- Okey... Ale obiecaj będziesz zawsze pod telefonem z kasą na koncie, będziemy co wieczór gadać na Skype, będziemy wysyłać sobie rano zdjęcia w co jesteśmy ubrane i... - nie dokończyła, głos się jej załamał i cała zalała się łzami.
- Nie płacz, proszę. Obiecuje. A gdy zobaczę jakiegoś fajnego chłopaka od razu będę ci o tym pisać używając naszego ''kodu'' - dodałam, aby zobaczyć ostatni raz jej śliczny uśmiech i udało mi się to.
- Trzymam za słowo, będę robić to samo. - Przytuliłyśmy się ostatni raz.
- Trzymaj się, Syd. 
- Przyjadę do ciebie niedługo.
- A więc do zobaczenia.
- Do zobaczenia. - Teraz przytuliłyśmy się OSTATNI raz. Zaczęłam kierować się w stronę samochodu, a gdy otwierałam drzwi spojrzałam na Sydney i pomachałam jej ze łzami w oczach mając nadzieję, że ich nie widzi. Szybko usiadłam na miejscu pasażera, zamykając za sobą drzwi. Dziadek patrzył na mnie jakby czekał na pozwolenie odpalenia silnika.
- Jedź już, proszę - poprosiłam, odwracając głowę poczułam jak łzy spływają mi po policzkach.
- Nie płacz, Axl.
- Nie płaczę! - warknęłam - Przepraszam... 
- Nic się nie stało. Dobrze, że masz taką przyjaciółkę, słyszałem jak mówiła, że cię odwiedzi. To miłe z jej strony.
- Ona jest miła. 
- Napewno cię wspierała w ostatnich tygodniach.
- Nawzajem się wspierałyśmy. Obie straciłyśmy przyjaciółkę. - stwierdziłam parząc na staruszka, który wzrok miał skupiony na drodze.
- Tak, ale ty straciłaś również rodziców. Wiem, że ci przykro i dobrze zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo nie chcesz u nas mieszkać.
- Straciłam tylko tatę... i nie chodzi o was. Po prostu nie chce iść do nowej szkoły, w mieście, w którym nikogo nie znam.
 Staruszek nic nie odpowiedział tylko jechał dalej. Co jakiś czas zamienialiśmy parę zdań. Pytał jak radzę sobie w szkole, jakie mam zainteresowania, jakiej słucham muzyki, po usłyszeniu odpowiedzi na to pytanie stwierdził że będzie musiał znaleźć swoje zatyczki do uszu, bo będzie miał w domu żeńską wersję Jason'a. Te słowa sprawiły mi wielką radość. Często mówili, że jestem podobna do taty, ale usłyszeć to z ust człowieka, który go wychowywał to co innego niż usłyszeć to od kogoś kto spotkał go trzy razy w życiu .Często się zastanawiam co mam po mamie. Ona jest szczupłą blondynką z prostymi włosami o niebieskich oczach i nieskazitelną, białą jak śnieg cerą. Ja natomiast nie mam figury modelki Victoria Secret's, mam długie, ciemne, kręcone włosy, zielone oczy, a moja cera nie jest nieskazitelna. Mamy kilka wspólnych cech, między innymi obie jesteśmy uparte i nie pokazujemy tego co naprawdę czujemy.

~~~~*~~~~

Mieliśmy tylko jeden postój na stacji benzynowej, jakieś 9 godzin temu, więc nogi zaczynają mi już powoli drętwieć.
- Daleko jeszcze? - spytałam dziadka przeciągając się leniwie na siedzieniu, zmęczona podróżą. Jest 2 w nocy, a ja przez całą drogę nie spałam.
- Właśnie wjeżdżamy do Lamar.
Jest to naprawdę małe miasteczko, mimo że jest ciemno latarnie wszystko dokładnie oświetlają. Tutaj są tylko jakieś małe sklepy, bary, przychodnie, pastwiska, stodoły i domy... mnóstwo domów.
- Jest już późno, więc żeby nie budzić babci, prześpisz się na kanapie, dobrze? - spytał staruszek z przepraszającym wzrokiem
- Nie ma sprawy.
- A walizki wyjmiemy rano. Chyba, że czegoś potrzebujesz.
- Nie, nie trzeba. Prześpię się w tym - oznajmiłam wskazując na swoje ubranie
- Napewno? Nie będzie ci niewygodnie?
- Jestem tak zmęczona, że zasnę wszędzie i we wszystkim. - dziadek tylko się zaśmiał na moje słowa.
Zatrzymał się przed domem, który wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Mały, biały, dwupiętrowy domek z dużą werandą, na której stały cztery drewniane krzesła, drewniany stoliczek i duża, drewniana, bujana huśtawka, którą pamiętam najlepiej, ponieważ jak byłam mała spadłam z niej i teraz mam małą bliznę na kolanie. Wiele się nie zmieniło, może poza ilością kwiatów, jest ich dużo więcej niż było i są dużo bardziej kolorowe, co daje mnóstwo uroku całemu domowi.
Zanim wysiadłam z samochodu wyjęłam telefon i wystukałam numer Sydney, obiecałam, że zadzwonie, gdy tylko dojadę i nieważne jak późno, by było mam dzwonić.
- Axl, co tak długo?! Masz pojęcie jak się martwiłam?! - krzyczała mi do telefonu zdenerwowana blondynka z głosem tak ożywionym jakby w ogóle nie spała.
- Już się uspokój, dotarłam cała i zdrowa. 
Gdy Sydney zadawała mi jakieś pytania, usłyszałam dobrze znaną mi piosenkę Nirvany. Odwróciłam się w stronę, z której dochodziła muzyka i ujrzałam czarny samochód z grupką nastolatków na przyczepie, ale moją uwagę zwrócił kierowca pojazdu. Nie zbyt dokładnie widziałam jego twarz, ponieważ było ciemno, ale mogłam stwierdzić, że był to nastoletni chłopak z bandanką na głowie, gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się i delikatnie machnął ręką w moją stronę. Przygryzłam delikatnie wargę i przerwałam przyjaciółce jej monolog słowami: Widzę pierwszego przystojniaka na horyzoncie.

~~~~*~~~~

''Możesz zamknąć oczy na rzeczy,
których nie chcesz widzieć, ale
nie możesz zamknąć serca na
rzeczy, których nie chcesz czuć.''

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


* perłowe gody - 30 rocznica ślubu

Witajcie!
Pierwszy rozdział za nami, mam nadzieję, że się podoba.
Jak myślicie? Jak będzie się mieszkać Axl u dziadków, których nie widziała pełnych 9 lat?







niedziela, 25 stycznia 2015

Prolog

- Nareszcie wakacje! - krzyknęła na cały dom urocza blondynka zwana Sydney - Czas leżenia całymi dniami na plaży w promieniach słońca czas zacząć.
- Przez dwa miesiące wolnego chcesz robić tylko to? - spytałam przyjaciółki wywracając oczami.
Gdy już otworzyła usta by dać mi sarkastyczną odpowiedź, rozległ się dźwięk mojego telefonu, a ne ekranie pojawiła się uśmiechnięta buzia piętnastoletniej brunetki z podpisem MONIC.
- Jesteś na głośniku, ale w pobliżu jest tylko Sydney
- Tak właśnie, TYLKO ja - powiedziała z wyrzutem dziewczyna
- Przyjechałybyście po mnie? - odezwała się w końcu brunetka
- Jasne, a gdzie jesteś?
- W Maro Cafe
- Co robisz sama w centrum miasta? - zapytała z wyraźnym zaciekawieniem Sydney
- Miałam się spotkać z Dave'm, ale znowu mnie wystawił - powiedziała nastolatka ze smutkiem w głosie
- Dupek - stwierdziłam jednocześnie z przyjaciółką - Zaraz będziemy.
- Dzięki.
Rozłączyłam się i zaczęłam schodzić po schodach kierując się do wyjścia, a następnie do samochodu Sydney, która jako jedyna z naszej trójki miała prawo jazdy. Monic musiała czekać na nie jeszcze rok, a mi jakoś bardzo się do tego nie śpieszyło. Gdy złapałam za klamkę drzwi rzuciłam krótkie ''Wychodzę!'' w stronę mamy, która jak zwykle nic nie odpowiedziała tylko to zignorowała i dalej pindrzyła się przed lustrem. 
~~~~*~~~~
Pod kawiarnią byłyśmy 25 minut później, nie było żadnych korków, ale mieszkam dość daleko od centrum Chicago. Zawsze jest tutaj duży ruch, więc żadna z nas nie lubi chodzić sama na miasto, a zwłaszcza w środku dnia.
Zatrzymałyśmy się na parkingu naprzeciwko Maro Cafe. Puściłam Monic sygnał i podgłośniłam radio, gdy tylko usłyszałam piosenkę Guns n' Roses. Swoją drogą to właśnie po wokaliście tego zespołu mam imię - Axl. Tata jest fanem tego typu muzyki, z resztą ja też i chociaż obiecał mamie, że w akcie urodzenia będzie widniało imię Natalie Mann stało się inaczej. Mama przez dobry miesiąc nic o tym nie wiedziała. Podoba mi się moje imię, ale nie zawsze tak było, w przedszkolu wszyscy się ze mnie śmiali, że to imię dla chłopca.
Niezbyt długo nacieszyłam się głosem Axl'a, ponieważ Sydney przełączyła na Roar Katy Perry. Spiorunowałam ją wzrokiem, a ona tylko się słodko uśmiechnęła.
- Gdzie jest ta dziewczyna?! - zapytała z niecierpliwością, ale również z uśmiechem na ustach
- Hmm... własnie idzie - wskazałam palcem na brunetkę wychodzącą z kawiarnii. Uśmiechneła się, gdy tylko nas zobaczyła. Kiedy postawiła nogę na jezdni z jej ust zniknął uśmiech, a w oczach pojawiło się przerażenie. Usłyszałam pisk opon i zobaczyłam jak srebne BMW uderza z ogromną siłą w moją przyjaciółkę, a jej drobne ciało ląduje na asfalcie w odległości 5 metrów od samochodu. Nie patrząc czy jedzie jakiekolwiek inne auto wbiegłam na jezdnię, a za mną Sydney. Zatrzymałam się przed nieprzytomną Monic i zalałam się łzami krzycząc, aby ktoś wezwał pogotowie. Sydney klęknęła przy niej mówiąc, aby się obudziła, a ja wtedy zobaczyłam krew, masę krwi, na masce samochodu, na asfalcie, na ciele brunetki. W oddali usłyszałam sygnał karetki, podeszłam do Sydney i odciągnełam ją od Monic, a następnie podbiegłam do jednego z ratowników pytając się do jakiego szpitala ją zabierają. Odwróciłam się do blondynki, która nadal była w szoku i zaciągnełam ją do samochodu. Jechałyśmy zaraz za karetką i po niespełna 10 minutach byłyśmy w szpitalu. W drodze do niego zadzwoniłam do rodziców Monic. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie wiedziałam, że nadal płacze. Przytuliłam blondynkę widząc jak cała się trzęsie i zaczełam mówić szeptem idiotyczne ''wszystko będzie dobrze''. Sama w to nie wierzyłam, a chciałam, żeby ona mi uwierzyła.

~~~~*~~~~

Już trzy godziny siedziałam w poczekalni z Sydney patrząc w ścianę lub co chwile zerkając na zapłakaną matkę Monic i jej ojca, który co chwile sprawdzał telefon, można by powiedzieć, że wcale nie przejmuje się tym w jakim stanie jest jego córka, ale stwierdziłam, że przeżywa to w środku i nie chce pokazać jak bardzo cierpi. 
Po moich policzkach ciągle leciały łzy i nie chciały przestać, a serce nadal biło niebezpiecznie szybko. Moja mama siedziała obok mnie podając mi co chwile chusteczki. Nie mogła chociaż raz zachować się jak czuły rodzic i przytulić mnie lub w jakikolwiek inny sposób okazać mi wsparcie? Czy ona nie rozumiała, że za ścianą o życie walczy jedna z moich najbliższych przyjaciółek? 
Tata był 4 godziny drogi od Chicago, ale dobrze wiedziałam, że po moim telefonie będzie tu znacznie szybciej. Z tatą miałam o wiele lepszy kontakt niż z mamą. Nie mogłam się doczekać, aż wtulę się w jego wielkie ramiona, a on tylko przyciśnie mnie mocniej do siebie i szepnie na ucho ''Spokojnie maleńka, jestem tu, już spokojnie''. Te słowa wypowiedziane z jego ust zawsze przynosiły mi ulgę, a były tak banalne. Moje myśli zakłócił dźwięk otwieranych się drzwi, z których wyszedł niezbyt wysoki mężczyzna w białym kitlu.
- Chciałbym porozmawiać z rodzicami panny Monic Hale. - oznajmił lekarz
Pulchna blondynka z zaczerwienioną twarzą szybko wstała i podeszła do lekarza, a zaraz za nią jej mąż, który ciągle zerkał na telefon. Wyobrażałam sobie jak oboje wychodzą z gabinetu i mówią nam że stan Monic jest stabilny i wszystko będzie dobrze lub w najgorszym przypadku, że jest w śpiączce. Ale nie byłam przygotowana na to co miało się zaraz stać. Byłam gotowa na wszystko, ale nie na TO.
Nie minęło 10 minut a z gabinetu wyszła Pani Hale z twarzą jeszcze bardziej zapłakaną niż wcześniej. Szybko podniosłam się z niewygodnego krzesła i ostrożnie zaczełam się kierować w jej stronę. Gdy już miałam otworzyć usta między mną, a mamą mojej przyjaciółki stanął jej ojciec odwrócony tyłem do mnie, a przodem  do swojej żony.
- Posłuchaj Julia teraz gdy już jej nie ma, nic nas nie łączy - czy ja dobrze słyszę? Czy on naprawdę to powiedział? Moja przyjaciółka nie żyje, jego córka nie żyje, a on teraz, właśnie teraz, właśnie tutaj chce rozstawać się z kobietą, która przed chwilą straciła dziecko?
- C-c-co ty mówisz? - zapytała przez łzy matka mojej przyjaciółki, mojej martwej przyjaciółki. I właśnie w tym momencie dotarło do mnie, że moja Monic nie żyje, nie żyje...
- Nie mówiłem Ci tego wcześniej bo mieliśmy dziecko, ale teraz jej nie ma. - mówił to bez żadnych uczuć, bez ogródek jak on tak może? JAK?! - Mam kogoś.
- C-c-co? C-c-co ty mówisz? - wciąż dopytywała się pulchna blondynka dławiąc się własnymi łzami
- Abigail podejdź.
A-a-a-abigail?! Patrzyłam z niedowierzaniem jak MOJA MAMA podchodzi do Pana Hale i łapie go za rękę jak para, która ma właśnie zamiar ogłosić datę swojego ślubu. Zabrakło mi powietrza. Zatkało mnie. Nie mogłam nic powiedzieć. Nic do mnie nie docierało. Nic, a nic...
- Mamo? - zapytałam po dłuższej chwili ciszy patrząc ze zmieszaniem na twarz mojej matki, która uśmiechała się od ucha do ucha. Z czego ona kurwa się cieszyła?  Z czego?!
- O co chodzi Axl? - zapytała tak jakby naprawdę nie miała bladego pojęcia o co mi chodzi.
- Jak to o co chodzi?! Ty mnie naprawdę o to pytasz? 
- Tak, naprawdę cię o to pytam. Poznałam kogoś i teraz chce z nim zacząć nowe życie - mówiła do mnie patrząc maślanymi oczami na Tom'a Hale'a na co on się tylko uśmiechnął. Czy on naprawdę nie widzi swojej żony, która stoi obok mnie i dławi się łzami? Czy on naprawdę nie wie, że właśnie stracił córkę, swoje jedyne dziecko?! To jest chyba jakiś słaby film, jakaś słaba komedia romantyczna - nierealna.
- A-a-a ta-tata? - spytałam jąkając się 
- Co tata? Dacie sobie rade przecież jest dorosły, a ty masz już 17 lat - stałam jak słup soli i patrzyłam na nią z miną "Co ty do cholery mówisz kobieto?'' - Żegnaj...
Co?! Jakie żegnaj?! Ona robi sobie jakieś jaja? Czy ona nie widzi tego co się dzieje? Moja przyjaciółka nie żyje, przyjaciółka jej córki nie żyje, żona jej kochanka straciła dziecko i rzucił ją mąż, a moja matka bezczelnie się uśmiecha i mówi, że chce zacząć nowe życie z facetem, który nawet nie przejął się tym, że jego córka jest martwa?! Gdy przestałam zadawać sobie pytania bez odpowiedzi zorientowałam się że moja matka biegnie z rękę ze swoim ''ukochanym'' przez korytarze szpitala. Szybko pobiegłam za nimi prosząc, wręcz błagając, żeby się zatrzymała. Wybiegłam za nimi przed szpital i zobaczyłam tylko jak wsiadają do samochodu i odjeżdżają.
W tym samym momencie moim oczom ukazał się czarny jeep mojego taty, który już miał się zatrzymać, gdy jakaś ciężarówka w niego uderzyła, a samochód zaczął koziołkować po całym parkingu, aż wreszcie zatrzymał się na słupie. Stałam nieruchomo, a moje serce jeszcze bardziej przyśpieszyło jakby to było jeszcze możliwe. Wydawało mi się, że całe Chicago słyszało mój krzyk, który wydobył się z moich ust. Rozglądałam się w poszukiwaniu mamy, ale jej już tutaj nie było. Odjechała. Stałam na schodach szpitala i patrzyłam jak dobrze znany mi jeep staje w płomieniach, jak straż pożarna gasi płomienie, jak ratownicy próbują wyciągnąć z samochodu ciało mojego taty, martwe ciało...
Krztusiłam się własnymi łzami, moje serce biło tak mocno, że myślałam, że zaraz wyskoczy. Nie wiem ile tak stałam i patrzyłam na to co się dzieje na parkingu, ale poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę i mówi coś do mnie, spojrzałam kto to. Była to Ashley - mama Sydney, zaczeła delikatnie mnie szarpać i prosić abym weszła do środka, chciała mnie przytulić, ale ja tylko delikatnie ją odepchnełam, zeszłam kilka schodków niżej i odwróciłam wzrok na parking. Zobaczyłam ciało mojego taty, które leżało całe poparzone na ziemi.
Czy to jest sen? 
Jakiś zły sen? 
Czy moja Monic - moja najlepsza przyjaciółka naprawdę miała wypadek i nie żyje?
Czy moja mama naprawdę okazała się taką zimną suką i uciekła ze swoim kochankiem, który właśnie zostawił pogrążoną w żałobie żonę? 
Czy w samochód mojego taty naprawdę uderzyła ciężarówka i on teraz leży tam... martwy? 
Czy to napewno nie jest sen?
Czy to wszystko stało się naprawdę?
Czy to wszystko stało się naprawdę w jeden dzień, w przeciągu kilku godzin?
Dlaczego się nie budzę z tego koszmaru?
Odpowiedź jest prosta... To nie jest pieprzony sen...
~~~~*~~~~
Mówi się, że nie wiesz co posiadasz dopóki 
tego nie stracisz. Nieprawda. Doskonale zdawałeś
sobie sprawę z tego co miałeś, ale naiwnie 
myślałeś, że będzie to trwać wiecznie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie!
Mam nadzieję, że prolog się Wam podoba. Chciałabym poznać Wasze opinie, ponieważ to mój pierwszy blog i chciałabym wiedzieć czy coś jest nie tak. Bardzo liczę na jakiekolwiek komentarze.
Jutro pojawi się pierwszy rozdział!
Do zobaczenia ;)