Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 2

Nie mogłam spać całą noc. Nie dlatego, że było niewygodnie, bo nie było. Nie mogłam spać, ponieważ cały czas myślałam o tym, że mieszkam z moimi dziadkami, których nie widziałam 9 lat, w mieście, w którym nikogo nie znam. Myślałam o Sydney, którą musiałam zostawić w Chicago, o Monic, zastanawiając się u kogo na imprezie, by teraz była. Miała 15 lat, ale spokojnie można było powiedzieć, że wyglądała na co najmniej 17. Myślałam o tacie, pragnąc się do niego przytulić, właśnie w tej chwili i o mamie zastanawiając się, gdzie teraz jest i co robi i czy czasem o mnie myśli. Nienawidziłam wspominać tamtego cholernego dnia. Z chęcią wymazałabym go sobie z pamięci.
Za oknem wschodziło już słońce, spojrzałam na godzinę w telefonie, która wskazywała 5:02. Leżałam na kanapie jeszcze chwilę, po czym wstałam i zaczęłam przyglądać się uważnie wnętrzu domu. Był urządzony w staroświeckim stylu. Gdy wchodziło się do środka, naprzeciwko drzwi były schody prowadzące na piętro, na którym jeszcze nie byłam, a nie pamiętam jak wygląda. Na parterze po lewej stronie od drzwi był duży salon. Ściany pokrywała wyblakła, żółta farba i jakieś brzydkie obrazy. Pod oknem stała kanapa w kratę na której spałam, a naprzeciwko niej była druga taka sama tylko okryta narzutą w kwiaty, między nimi stał niski, podłużny, drewniany stolik z własnoręcznie haftowanym, białym obrusem. Obok był kominek, który ozdabiały postawione na nim zdjęcia taty, dziadków, mamy i moje. W dalszej części stały dwa fotele również w kratę, a przed nimi przedpotopowy telewizor. Gdzieś w rogu stał jeszcze stary fotel na biegunach. Na ''końcu'' salonu były szklane drzwi prowadzące na ogródek za domem.
Pod schodami były jakieś drzwi, ale zostawiłam je w spokoju nie chcąc budzić reszty domowników. Po prawej stronie drzwi była kuchnia pomalowana na kolor błękitny. Przy ścianach był zlew, piekarnik, lodówka, kuchenka i inne szafki. Na środku kuchni stał drewniany stół (tak jak każdy mebel w tym domu) z sześcioma krzesłami. W pomieszczeniu były 3 wielkie okna, jedno z nich wychodziło na ulicę i ogródek przed domem, a dwa pozostałe na podjazd, na którym stały 2 samochody, jeden z nich był czerwony i był to pojazd, którym wczoraj przyjechałam i w którym wciąż były moje bagaże. Natomiast drugi był brązowy, niski, długi i definitywnie bardzo stary.
Spojrzałam na telefon, na którym widniała dokładnie 7:00. Wyszłam na ganek, usidłam na bujanej huśtawce, podciągnęłam kolana pod brodę i rozpuściłam włosy. O moje ciało opatulało przyjemne, ciepłe powietrze. Obserwowałam malutkie ptaszki, które przysiadły na drzewie i zaczęły swój koncert. Do moich uszu dobiegł dźwięk skrzypiących drzwi, co znaczyło, że ktoś je otworzył. Odwróciłam głowę i ujrzałam dziadka kierującego się w moją stronę z wielkim uśmiechem na ustach.
- Już myślałem, że nam uciekłaś - powiedział swoim zachrypiałym głosem
- Nawet gdybym chciała to nie mam dokąd uciekać. - stwierdziłam, a staruszek tylko westchnął
- Babcia szykuje w kuchni śniadanie, ale zakładam, że nie masz ochoty jeść, tylko czekasz, aż będziesz mogła zobaczyć swój nowy pokój. - Miał racje, nie byłam głodna, chciałam zanieść moje walizki do pomieszczenia, które miało być moim pokojem i zacząć je rozpakowywać. Uśmiechnęłam się, dając mu do zrozumienia, że ma racje. - A więc chodź, otworzę ci bagażnik.
Zerwałam się z huśtawki i szybkim krokiem podeszłam do samochodu. Tym razem to ja chwyciłam największe walizki. Gdy przekroczyłam próg domu zauważyłam pulchną kobietę z brązowymi włosami, sięgającym do ramion oraz kota leżącego na jednym z krzeseł, pamiętałam go. Nienawidziłam tego kocura i wątpię, żeby miało się to zmienić.Jakim cudem on w ogóle jeszcze żył. Kiedy wzrok babci przeniósł się na mnie, uniosła swoje ręce do góry, uśmiech rozświetlił jej twarz i całe pomieszczenie, a w oczach pojawiły się łzy, mam nadzieję, że były to łzy szczęścia.
- Ooch, moja kochana Axl - mówiła przesłodzonym głosem, tuląc mnie do siebie, a następnie biorąc w swoje dłonie moją twarz - Jak ty urosłaś, jaka śliczna panienka się z ciebie zrobiła. Napewno nie możesz się opędzić od chłopców. Jesteś taka podobna to naszego Jason'a, ale masz w sobie tyle uroku co twoja mama.
- Dziękuje - powiedziałam nieśmiało, chociaż ostatnie słowa mnie uraziły. Nie chcę być porównywana do matki, nie po tym co zrobiła.
- Lucy daj jej narazie spokój, niech się spokojnie rozpakuje - wtrącił się dziadek
- Och, no dobrze. Tylko się pośpiesz o 10:00 musimy być na polanie. - powiedziała w moją stronę
- Na jakiej polanie? - zapytałam zaciekawieniem
- Dziadek ci nie powiedział? - spojrzała z wyrzutem na staruszka, który opierał się o ścianę - Sara i Josh biorą dziś ślub i jesteśmy na niego zaproszeni...
- Tak jak całe miasteczko - dokończył siwowłosy, a babcia przewróciła oczami
- Mam dla ciebie sukienkę - powiedziała brunetka podając mi białą sukienkę
- Dziękuje, ale ja nie chodzę w sukienkach.
- Oj nie wiedziałam. Proszę załóż ją tylko dziś - mówiła ze smutkiem w oczach. Nie chciałam zrobić jej przykrości i wzięłam ubranie. Miałam tu mieszkać do czasu, aż wyjadę na studia, więc nie chciałam źle zaczynać naszego wspólnego życia.
Spojrzałam na dziadka, który zaczął mnie prowadzić do mojego nowego pokoju. Kierował się w stronę drzwi pod schodami. Otworzył je, a moim o czom ukazały się drewniane schody, gdy po nich zeszłam okazało się, że jest to piwnica przerobiona na pokój.
- To miejsce należało do twojego taty, a teraz należy do ciebie - oznajmił staruszek, a ja pokiwałam tylko głową - Rozpakuj się, a jak będziesz potrzebować pomocy to będę w kuchni. - kontynuował kierując się na górę.

~~~~*~~~~

Piwnica była ogromna, ale bardzo przytulna. Ten pokój napewno należał do taty, wszystko było w jego stylu. Ściany pomalowane na granatowo i ozdobione plakatami różnych zespołów rockowych. Nie było tu żadnych żyrandoli, tylko żarówki zwisające na kablach. Okna były wąskie pod samym sufitem. Pod schodami prowadzącymi na górę było wielkie, dwuosobowe łóżko z nałożoną świeżą, białą pościelą, na którym od razu położyłam swojego laptopa. Naprzeciwko niego stało pianino, gitara i perkusja, która została przywieziona z Chicago. Tata grał na niej tylko wtedy, gdy nie było mamy w domu. Nauczył mnie grać na pianinie, a na gitarze i perkusji uczyłam się sama. Tak jak on. Obok instrumentów były dwie deskorolki ( na których jeździć potrafiłam) i wielka, pusta szafa. Następnie czarne biurko z wyrytym imieniem taty. Nad biurkiem była długa półka z różnymi pucharami i medalami. W rogu stał jeszcze regał z książkami, a obok czarny fotel. Przy schodach leżał boombox i popsuty gramofon, a obok były pudła zawierające rzeczy moje i taty przywiezione z Chicago. Położone one były przy jakiś drzwiach, gdy je otworzyłam okazało się, że to łazienka.
Zaczęłam się rozpakowywać. Całą odzież i obuwie włożyłam do szafy, kremy zaniosłam do łazienki, zdjęcia ustawiłam na biurku, moje nagrody, które wyjęłam z jednego z pudeł postawiłam razem z pucharami taty. Walizki schowałam pod łóżko i podłączyłam telefon do ładowarki. Zaczęłam kierować się do łazienki w celu przygotowania się na ślub ludzi, których pewnie nigdy w życiu nie widziałam. Nie zajęło mi to długo. Wzięłam szybki prysznic. Założyłam sukienkę, która się sięgała mi do kolan, była to zwykła, luźna, letnia sukienka, nie była niewygodna, ale mimo to przeszkadzała mi. Ja nie miałam nawet jednej sukienki czy spódnicy. Nie zdziwiłam się, że ubranie pasuje, ponieważ tata wysyłał dziadkom co roku moje zdjęcia, ze wszystkimi moimi wymiarami. Nie miałam żadnych odświętnych butów, więc założyłam czarne trampki. Sukienka trzymała się tylko na biuście, więc ramiączka od stanika brzydko wystawały, żeby je ukryć założyłam starą jeansową kurtkę. Włosy związałam w luźnego warkocza i przełożyłam go na lewe ramię. Do całego stroju założyłam jeszcze medalion na długim łańcuszku, w którym były zdjęcia rodziców i mnie z Sydney i Monic. Wzięłam telefon do ręki zrobiłam sobie zdjęcie i wysłałam do Sydney zgodnie z obietnicą, pod obrazkiem napisałam: Nie jestem tutaj nawet dnia, a widzisz jak się zmieniłam?. Gdy wchodziłam po schodach na górę dostała odpowiedź na mojego SMS-a: Moje pytanie brzmi: Dlaczego nie ubierałaś się tak, gdy gdzieś wychodziłyśmy? ;*. Zaśmiałam się pod nosem, włożyłam telefon do kurtki i weszłam do kuchni. Zastałam tam ubraną w błękitny komplet babcię pakującą jakiś prezent i dziadka w czarnym garniturze, popijającego kawę.
- Ojeju, jeju, jeju. Zaraz znajdę ci jakiś żakiecik i buty! - krzyknęła kobieta, gdy tylko mnie zobaczyła
- To cud, że założyłam sukienkę, więc jeśli mam w niej zostać to tylko tak, jak teraz. - powiedziałam zdecydowanie z wymuszonym uśmiechem na ustach.
- Wyglądasz ślicznie, Axl. - stwierdził dziadek podchodząc do mnie i całując mnie delikatnie w głowę. Zdziwił mnie ten gest, ale zrobiło mi się miło.
- To prawda. Ale teraz chodźmy już do samochodu, bo zaraz się spóźnimy. - poganiała nas zmierzając w stronę drzwi, nasypując karmy do miseczki z podpisem BRUNO. - Mark, nie zapomnij kluczyków!
Szybko pobiegła do brązowego samochodu siadając z przodu, nie miałam wyboru i usiadłam z tyłu.
- Mark! Zamknąłeś dom?! - skrzeczała wychylając głowę z okna samochodu
- Tak. Lucy, uspokój się.


~~~~*~~~~

Z samochodu wysiedliśmy po 20 minutach. Wszystko przedłużyło się tylko dlatego, że całe miasteczko, w tym samym czasie jechało do tego samego miejsca, więc był mały problem z zaparkowaniem. W drodze dowiedziałam się, że Sara i Josh mają po 39 lat i są rodzicami sześcioletnich bliźniaków - Jasmin i Simon'a, a ten ślub jest tylko symboliczny, ponieważ pobrali się 10 lat temu, ale nie mieli wtedy pieniędzy na suknię ślubną, tort i inne, ślubne rzeczy. Szłam powoli z dziadkiem przyglądając się jak babcia wita się z każdym po kolei, dosłownie, każdym.
- Nie denerwuj się - uspokajał mnie dziadek, gdy zobaczył jak skubie sukienkę - Ci ludzie nie są tacy źli.
- Pewnie nie. Po prostu nie lubię być w miejscach gdzie nikogo nie znam.
- Rozumiem. Też za tym nie przepadam. 
- Axl, podejdź tu! - naszą rozmowę przerwał krzyk babci. Posłusznie ruszyłam w jej stronę i zatrzymałam się obok niej - To jest właśnie moja śliczna wnuczka. Axl, to moja przyjaciółka - Cassandra. - powiedziała wskazując dłonią na szczupłą, siwowłosą kobietę z okularami na nosie.
- Dzień dobry, miło mi. - powiedziałam podając jej rękę. 
- Mi również, wiele o tobie słyszałam.- mówiła z uśmiechem na ustach - A to moja córka, Mary i wnuczka, Alice. - dokończyła wskazując na nie. Obie miały rude włosy i bardzo przyjazny i szery uśmiech, były do siebie bardzo podobne. Najpierw przywitałam się z Mary. A później podeszłam do jej córki.
- Cześć, jestem Axl. - powiedziałam podając rękę młodszej dziewczynie, która jak się dowiedziałam byłam w moim wieku.
- A ja Alice - przedstawiła się, patrząc na mnie jakbym była czymś niezwykłym, niespotykanym.

~~~~*~~~~

Wszyscy pokierowaliśmy się do miejsca, gdzie było poustawiane masę krzeseł przed podestem, na którym stali jak przypuszczam Państwo Młodzi.
- Serdecznie Was wszystkich witamy... - zaczął Pan Młody, którego po tych słowach przestałam słuchać i odpłynęłam myślami gdzie indziej. 
Przyglądałam się kilku osobom, ale mój wzrok utkwił na dwóch chłopakach, którzy siedzieli przede mną. Jeden z nich miał fioletowe włosy, co wywołało uśmiech na mojej twarzy, a drugi chyba był azjatą. Moje obserwacje przerwały słowa Panny Młodej: Więc teraz zapraszamy na poczęstunek i tańce.Wszyscy przeszli do miejsca, które ogrodzone było niskim płotkiem. Było tam chyba z 50 stołów, a na środku był ogromny parkiet przeznaczony zapewne do tańca. Na małej scenie obok był jakiś zespół grający muzykę country. 
Siedziałam przy stole z dziadkami, Cassandrą, Mary i Alice. Ale po niespełna 10 minutach przy stole byłam tylko ja i Alice. 
- Więc będziemy chodzić do jednej szkoły - przerwałam niezręczną ciszę - Może mnie oprowadzisz i trochę opowiesz o tym miasteczku?
- J-j-ja... - zaczęła się jąkać z głową spuszczona w dół, tak jakby nie była warta na mnie spojrzeć - Ja nie jestem zbyt lubiana, lepiej będzie jak zrobi to ktoś inny.- dokończyła i wstała od stołu.
- Zaczekaj - zerwałam się z krzesła i szybko do niej podeszłam - A co ma do tego czy jesteś lubiana czy nie? - spojrzała na mnie tak jakbym powiedziała najgłupsza rzecz na świecie.
- Jak zobaczą cię ze mną to też nie będziesz lubiana.
- I co z tego.
- Ja jestem kujonką i nie mam żadnych przyjaciół...
- Nie znam tu nikogo poza tobą - przerwałam jej - Więc może ja mogłabym być twoją przyjaciółką? - spytałam nieśmiało. Poczułam się jakbym znów była w przedszkolu i zdobywała nowe koleżanki. W oczach rudowłosej pojawiły się iskierki szczęścia i nim się obejrzałam byłam w jej uścisku, z którego za żadne skarby nie mogłam się wydostać.
- Nie wiesz jak się cieszę nigdy nie miałam żadnej przyjaciółki. Wszyscy ze szkoły uważają mnie za dziwaczkę - mówiła już znacznie śmielej - Nigdy nie nosze tak ładnych sukienek jak dzisiaj.
- Uwierz mi, ja też. A poza byciem przyjaciółką mogłabyś też być przewodnikiem?
- Jasne. Ostatnio dostałam samochód, więc mogę przyjechać po ciebie w poniedziałek i razem pojedziemy do szkoły.
- Byłoby świetnie. Wróćmy do stolika to opowiesz mi trochę o Lamar. 
- Pójdę tylko po coś do picia. - kiwnęłam głową, zbyt szybko się odwracając i wpadając na kogoś z ogromną siłą
- O mój boże, bardzo przepraszam. - wpadłam na wysokiego mężczyznę w średnim wieku, który pod wpływem uderzenia wylał drinka na swojego towarzysza.
- Nic się nie stało - powiedzieli obaj niemal równocześnie, a ja poczułam że robię się cała czerwona, gdy już miałam odchodzić poczułam rękę na swoim ramieniu.
- Czekaj, Jesteś wnuczką państwa Mann? Axl, tak? - to było raczej stwierdzenie niż pytanie
- Ymm... tak. A pan to...? - spytałam zdezorientowana
- Jestem Nick - przedstawił się mężczyzna, który przeze mnie został oblany alkoholem - przyjaźniłem się z twoim tatą, graliśmy razem w zespole - dokończył wskazując na swojego kolegę
- A tak, opowiadał mi o was kiedyś. Ty musisz być Ezra - powiedziałam wskazując na ciemnego blondyna
- Zgadza się. Bardzo nam przykro z powodu tego co się stało.
- Jason był wspaniały pod każdym względem - wtrącił się Nick
- To prawda - zgodziłam się z nimi. 
- Hej, tato! - wysoki chłopak z czarną bandanką na włosach podszedł to Ezry, tym samym przerywając nam rozmowę - Dzisiaj jest ta impreza nad jeziorem, więc biorę samochód przyczepą, okey?
- Niech będzie, ale tym razem sprzątnij rzygowiny swoich przyjaciół i nie mów o imprezach gdzie będzie alkohol dla nieletnich w pobliżu szeryfa - powiedział kiwając na Nick'a, na co on się tylko zaśmiał - Zachowaj się jak dobrze wychowany nastolatek i przywitaj się - dodał wskazując na mnie i delikatnie uderzając chłopaka w tył głowy.
- Już, już. Jestem Ashton - podał mi rękę i pokazał szereg białych zębów
- Axl - szatyn się zaśmiał, a ja posłałam mu pytające spojrzenie
- Jak Axl Rose, co?
- Właściwie to tak. - powiedziałam, a on spojrzał na mnie z zaciekawieniem
- Kiedyś obiecaliśmy sobie z Ezrą i tatą Axl, że jak będziemy mieć dzieci niezależnie jakiej płci to damy im imię po jakiejś legendzie rocka - wyjaśnił mu Nick - i tylko Jason się z tego wywiązał. Ja nie mam dzieci, a moja siostra nie pozwoliła Ezrze wybrać imienia, więc on się grzecznie posłuchał - dodał ze śmiechem
- Więc jak się miałem nazywać? - spytał Ashton
- Kurt.

~~~~*~~~~

Siedziałam przy stole z Alice, ona opowiedziała mi trochę o Lamar, a ja jej o życiu w Chicago i dokładnie dlaczego tu przyjechałam.
- Przykro mi. Obiecuję, że nikomu nie powiem jeśli nie chcesz.
- Dzięki - powiedziałam posyłając jej uśmiech
- A czy w Chica... - nie dokończyła, ponieważ przerwała jej grupka chłopaków podchodząca do naszego stolika przy którym razem z nami siedział tylko mój dziadek
- Dzień dobry Panie Mann - powiedzieli chórem, na co staruszek tylko kiwnął głową.
- Hej, Axl to jest Michael, Calum i Luke - mówił wskazując na chłopaka z fioletowymi włosami, azjatę i blondyna z kolczykiem w wardze - Chcesz jechać wieczorem z nami i jeszcze kilkoma osobami na imprezę nad jeziorem? To ostatnia impreza wakacyjna. - wyjaśnił
- Emm... - spojrzałam na Alice 
- Ja i tak bym nie mogła. Mój brat przyjeżdża, więc mama robi rodzinną kolację powitalną, jak zawsze. Ale jedź, będzie fajnie. - nalegała szeptem rudowłosa, a mój wzrok przeniósł się na dziadka.
- Powinnaś iść, może Lamar wcale nie okaże się takie nudne jak sądzisz. - powiedział siwowłosy posyłając mi uśmiech
- Pan Mann nie ma nic przeciwko, więc przyjadę po ciebie o 20:00. - oznajmił Ashton
- W porządku.
- A więc do zobaczenia Rose. - powiedział chłopak i odszedł ze znajomymi, a ja gdy usłyszałam słowo Rose od razu się uśmiechnęłam. Przypomniało mi się jak tata zaczął tak do mnie mówić, gdy mama nie mogła już znieść imienia Axl.
- Rose? - zapytała Alice
- To nazwisko wokalisty po którym Axl ma imię. - wyjaśnił jej mój dziadek
- Aha. Powinnaś się cieszyć jeden z najfajniejszych chłopaków w całym Lamar zabiera cię na jedną z najfajniejszych imprez w Lamar! - krzyczała cała podekscytowana
- Podoba ci się? - zapytałam prosto z mostu
- Ashton nie.
- A kto?
- Calum... - powiedziała z wypiekami na policzkach
- Ten azjata? - zapytałam po czym usłyszałam stłumiony śmiech dziadka
- On nie jest azjatą! - krzyknęła oburzona Alice

~~~~*~~~~

Do domu wróciliśmy około 17:00, od razu pobiegłam do piwnicy, znaczy mojego pokoju. Zdjęłam sukienkę i założyłam czarne rurki, oraz czarną podkoszulkę, a na to szaro-czarny, rozciągnięty sweter, zakładany przez głowę. Usiadłam na fotelu, nogi oparłam o ścianę, puściłam głośno Metallice i zaczęłam czytać jakąś książkę.
Po jakiś czasie zobaczyłam, że pod moimi nogami leży ten okropny sierściuch, nazywany Bruno. Nagle usłyszałam, właściwie to przestałam słyszeć muzykę, co mnie strasznie zirytowało. Odłożyłam książkę na bok i odwróciłam się w stronę schodów, gdzie stał boombox.
- Dlaczego wyłą... - moim oczom ukazała się babcia, a za nią Ashton, Calum, Luke i Michael - Oo już 20:00?
- Nie, masz jeszcze pół godziny, ale tata powiedział mi, że przywiozłaś legendarną perkusje swojego taty - poinformował mnie chłopak tym razem w granatowej bandance. A co do perkusji to parę tam przygód podobno przeżyła, ale za każdym razem słyszałem inne bzdury, więc nie wiem jaka ona legendarna - Więc pomyśleliśmy, że moglibyśmy przyjść wcześniej i ją zobaczyć. Jeśli nie masz nic przeciwko. - kontunował
- Skoro już tu jesteście - warknęłam, wciąż zła, że ktoś wyłączył mi muzykę.
- Bądź miła, Axl, - upomniała mnie babci, a gdy wychodziła ze złością podniosła sukienkę, którą rzuciłam niechlujnie na schody
Odwróciłam się w stronę chłopaków, którzy stali i patrzyli na perkusję jak na jakieś dzieło sztuki.
- Będziecie tak stać? - spytałam, a ich wzrok przeniósł się na mnie. Podeszłam do perkusji i uderzyłam pałeczką w talerz - Możecie ją dotknąć. - zachichotałam patrząc na ich miny i wystawiłam rękę z pałeczkami w ich stronę. Ashton je wziął i usiadł za perkusją.
- Mogę zagrać? - spytał Luke, na co ja pokiwałam głową. 
Michael i Calum rzucili się na MOJE łóżko, a ja oparłam się o szafę. Gdy mieli już zacząć swój koncert odezwał się Ash.
- Nie powinnaś zacząć się już szykować?
- Ale ja jestem gotowa.
- Zrozum Irwin, że nie każda dziewczyna pindrzy się godzinami przed spotkaniem z tobą - odezwał się Calum, a reszta chłopaków poza Ashtonem zaczęła się śmiać. On tylko na mnie patrzył. Usłyszałam stłumiony dźwięk dzwonka mojego telefonu. 
- To jakiś Jimmy - powiedział Michael z telefonem w swojej ręce. Jimmy to mój były chłopak, który pobiegł w ramiona innej dziewczyny kiedy ja przeżywałam żałobę, a teraz męczył mnie telefonami.
- NIE ODBIERAJ! - krzyknęłam, gdy zobaczyłam że zamierza odebrać, niestety było za późno. Złapałam się za głowę i podbiegłam do chłopaka zabierając mu telefon. 
- Mówiłam ci, żebyś nie dzwonił - zaczęłam spokojnie
- Axl, przepraszam, proszę cię wybacz mi. 
- Nie dzwoń do mnie.
- Proszę spotkajmy się w parku, tam gdzie zawsze.
- Nie ma mnie w Chicago i długo nie będzie.
- Jak to?! 
- Normalnie.
- Znalazłaś sobie nowego chłopaka, co? No tak taka dziwka jak ty nie wytrzymałaby długo bez dawania dupy na prawo i lewo!
- Pieprz się!
- Przepraszam, nie chciałem, kocha... - rozłączyłam się
Cała czwórka patrzyła na mnie tak jakby mieli nadzieję, że zaraz im wszystko wyjaśnie. Źle myśleli.
- No grajcie - powiedziałam jak gdyby nigdy nic z uśmiechem przyklejonym na usta, na który nie nabrał się tylko i wyłącznie Ashton, przyglądał mi się jeszcze chwilę i zaczął grać. O dziwo obaj grali bardzo dobrze.

~~~~*~~~~

ASHTON

Kierowaliśmy się do samochodu, który stał pod domem Axl. Chłopaki od razu wskoczyli na przyczepę i zaczęli dzwonić do ludzi, który mieli się z nami zabrać.
- Mogę jechać z tobą, z przodu? - zapytała nie śmiało dziewczyna
- Jasne. - powiedziałem i otworzyłem przed nią drzwi do samochodu jak prawdziwy dżentelmen, na co odpowiedziała mi ślicznym uśmiechem.
Zabraliśmy po drodze około 10 osób, które również od razu wskoczyły na przyczepę. Zauważyłem, że Rose cały czas zerka na telefon, jakby czekała, aż ktoś zadzwoni, ale kiedy dzwonił od razu go rozłączała. Po chwili się zorientowałem czemu, cały czas dzwonił Jimmy*.
- Kto to Jimmy? - zapytałem po dość długiej ciszy, żeby zacząć jakąś rozmowę. W końcu czekało nas jeszcze 30 minut jazdy nad jezioro.
- Dupek - powiedziała bez ogródek, co nie wiem czemu, ale bardzo mnie rozśmieszyło
- Dupek, który nie chce ci dać spokoju?
- Dokładnie. Przez niego przyjaciółka się do mnie nie dodzwoni.
- Znajdziesz jakąś płytę? -spytałem wskazując palcem na schowek. Położyła telefon na kolanach, a gdy zaraz znów zaczął dzwonić Jimmy, szybko go chwyciłem i odebrałem.
- Czego chcesz od mojej dziewczyny? - Axl spojrzała na mnie pytając bezgłośnie: Co ty robisz?
- Co?! Kim jesteś?!
- Jestem Ashton, chłopak Axl, odpieprz się od niej - brunetka wciąż mi się uważnie  przyglądała, a chłopak tylko wydzierał się do słuchawki grożąc mi, że mnie zabije i inne takie - Odpierdol się, albo przyjadę do Chicago i wsadzę ci ten telefon w dupę jak nie przestaniesz do niej wydzwaniać. - powiedziałem to najspokojniejszym głosem jakim potrafiłem, a chłopak momentalnie się rozłączył.
- Haha, dzięki.
- Już raczej nie zadzwoni. - upewniłem ją, zaraz znów rozległ się dźwięk telefonu, lecz tym razem, gdy Rose zerknęła na ekran jej twarz się rozpromieniła.
- Hej Sydney, nie masz pojęcia jak za tobą tęsknię. - mówiła do telefonu, a ja tylko nasłuchiwałem | Jadę nad jakieś jezioro.| Z synem przyjaciela taty i jego znajomymi.| Ashton. - odwróciłem się w jej stronę jak usłyszałem swoje imię, Axl patrzyła na mnie | Tak, Ashton - po tych słowach usłyszałem stłumiony śmiech, to był jej śmiech, co ją tak śmieszy? | Raczej nie, zadzwonię później, chyba tracę zasięg. - odłożyła telefon z powrotem na kolana.
- Mogę wiedzieć co cię tak rozśmieszyło? - spytałem
- Moja przyjaciółka stwierdziła, że podobno każdy Ashton świetnie całuje i powinnam to jak najszybciej się o tym sama przekonać. - znów usłyszałem jej chichot
- Laski nigdy się nie skarżą - kąciki jej ust znów się podniosły się do góry
- Napewno.
- Nie wierzysz mi? - zapytałem dźgając ją delikatnie palcem w brzuch, zaśmiała się, podkulając nogi, łapiąc moją rękę swoją i delikatnie kładąc ją na kierownicy.
- Tego nie powiedziałam - stwierdziła, gdy opanowała śmiech - Patrz na drogę. - upomniała mnie, włączając płytę The Animals
- Dobry wybór.
- Też tak sądzę. 

~~~~*~~~~

''Wszystko się zmienia, to nie znaczy, że na
lepsze. Trzeba sprawić, by było lepiej.
Nie można tylko gadać i mieć nadzieję,
że samo się poprawi.''

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 
*Jimmy
Witajcie!
To już drugi rozdział, co o nim sądzicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz